ejotek: W ostatnim kwartale 2020 roku wydał Pan zbiór tekstów „Chiński wirus” a tematyka pierwszego thrillera jest bardzo adekwatna do czasów, w jakich przyszło nam żyć. Co jest dla Pana najtrudniejsze w nowej rzeczywistości?
Krzysztof Koziołek: Najtrudniejsza, a może najbardziej smutna i przejmująca, bo tak bym to ujął, jest świadomość, że wolność, którą zabiera się nam przy okazji tak zwanej pandemii, może już nie wrócić w tej postaci, jaką znaliśmy jeszcze rok temu. Od razu wyjaśnię też, co mam na myśli, mówiąc o tak zwanej pandemii. Absolutnie nie kwestionuję obecności wirusa wokół nas i jego śmiercionośnej siły. Natomiast uważam, że to, co się niejako przy okazji wokół nas dzieje, to już wynik mieszanki totalnej głupoty, ogromnej niekompetencji i biurokracji. Szerzej pisałem o tym właśnie w „Chińskim wirusie”.
ejotek: A która to wydana książka w Pana dorobku? Liczy Pan jeszcze? :)
KK: Chwileczkę, muszę policzyć, bo już się gubię (śmiech). Osiemnasta.
ejotek: Nawiązując do fabuły głównego tekstu – dlaczego akurat włoskiego piłkarza uwikłał Pan w aferę zdrowotno-polityczną?
KK: Bo dzisiaj wszystko musi być „naj”, aby przebiło się w natłoku informacji. Dlatego głównym bohaterem został jeden z najbardziej znanych piłkarzy na świecie. Czysta psychologia… Inny mechanizm psychologiczny wykorzystano do nakręcenia spirali strachu w związku z koronawirusem. Jeśli będzie się kogoś terroryzować czymkolwiek w długim czasie, nękać go wszelkimi możliwymi kanałami, to chociażby miał do czynienia z bzdurą wyssaną z palca, i tak się przerazi.
ejotek: Zakończenie „Chińskiego wirusa” było dla mnie ogromnie zaskakujące – czy od początku taki był plan?
KK: Tutaj nie było planu (śmiech). „Chiński wirus” to klasyczne flow, czyli, tłumacząc bardzo dosłownie i literacko: płynięcie tekstu z prądem czasu. Mówiąc bardziej jasno: kolejne odcinki powstawały z dnia na dzień, a właściwie z nocy na noc, bo pracowałem nad tą powieścią po „normalnej” pracy. Normalnej o tyle, o ile w czasie pandemicznego armageddonu można o takiej mówić. Zatem akcja rozwijała się na bieżąco.
"Chiński wirus" przybył z drukarni (fot. od autora) |
ejotek: Jeśli chodzi o inne opowiadania mniej lub bardziej kryminalne, to jestem pod wrażeniem ich różnorodnej tematyki, stylu pisania oraz charakteru. Czy można tak różne teksty napisać w krótkim odstępie czasu?
KK: Można, czego jestem przykładem (śmiech). A już na poważnie: dużo pracuję, mogę chyba o sobie powiedzieć, że jestem tytanem pracy. Aczkolwiek staram się znaleźć balans między pracą zawodową a życiem prywatnym i rodziną. Bo to te dwie ostatnie składowe są najważniejsze.
ejotek: A jakie były okoliczności powstawania tych tekstów?
KK: Takie, że już na samym początku lockdownu zacząłem przewidywać następne kroki decydentów, nie tylko polskich, i idące za tym konsekwencje i postanowiłem podzielić się tymi przemyśleniami oraz spostrzeżeniami z czytelnikami. Niestety, znam doskonale mechanizmy rządzące polityką, służbą zdrowia, służbami mundurowymi, itd. To wynik prawie dziesięcioletniej pracy dziennikarza prasowego. A mówię „niestety”, bo, jak powiedziałem wcześniej: pandemia w głównej mierze to nie rzecz „medyczna”, tylko socjologiczno-psychologiczno-polityczna. Zdradzę też, że niejako na kanwie tego, czego byliśmy i jesteśmy świadkami, powstała inna powieść: skrzyżowanie dystopii z thrillerem postapokaliptycznym „A potem już tylko nic”.
ejotek: Powie pan coś więcej na ten temat?
KK: Na razie nie (śmiech). Sytuacja w branży wydawniczej jest bardzo trudna, nie umiem przewidzieć, co się z tą książką stanie, czy i kiedy zostanie wydana.
ejotek: Po lekturze „Chińskiego wirusa” pomyślałam, że tak wszechstronny pisarz zaskoczy nas czytelników…. No właśnie, od jakiego gatunku najbardziej Pan się odsuwa z myślą, że go na pewno „nie popełni”?
KK: Nie wchodzi w grę fantasy (śmiech).
ejotek: Skończył się 2020 rok, niezbyt fortunny dla świata, Polski, kultury… Czego życzyłby Pan innym, ale i sobie w panującym nam już 2021 roku?
KK: Tego, żeby jak najwięcej ludzi nabyło kluczowej dziś umiejętności radzenia sobie z otaczającym nas światem, czyli samodzielnego myślenia. To będzie nam potrzebne jako społeczeństwu i cywilizacji, żeby przetrwać i wcale nie mam tu na myśli jedynie okresu pandemii, ale coś w dłuższym horyzoncie czasowym, coś znacznie gorszego i mogącego pociągnąć za sobą dużo bardziej groźne skutki: dramatycznego kryzysu kompetencji. Zaczynam się obawiać, że za kilkanaście lat jedynymi urządzeniami, jakie ludzie będą potrafili obsługiwać, będą ich smartfony. Mam nadzieję, że w tym temacie moje przewidywania się nie sprawdzą.
ejotek: Dziękuję bardzo za rozmowę.
KK: Ja również dziękuję.
Bardzo ciekawa rozmowa. 😊
OdpowiedzUsuń"Chiński wirus" bardzo kusi. Ciekawi mnie ta nowa książka autora. Do smartfonów dorzuciłabym obsługę programów do zdalnej nauki.
OdpowiedzUsuń