piątek, 11 stycznia 2013

Wspomnienie Ejotkowego konkursu - praca Patki

Dziewięć szans



Rozdział 1 - Niezapomniane 
 
źródło
Światła samochodu prześlizgiwały się mokrej szosie i załamywały się na wybojach. Z każdym minionym kilometrem Brian miał coraz więcej wątpliwości. Czy powinien wracać? Co czeka go na miejscu? Pewne było jednak to, czego nie zastanie po powrocie. Nie chciał o tym myśleć. Wszystko w nim krzyczało, żeby zawrócił, ale duma i nieustępliwość charakteru mu na to nie pozwalały. Jechał, więc dalej uderzając do taktu w kierownicę udając przed samym sobą, że nie pamięta, dlaczego opuścił to miejsce dziewięć lat temu. Ale pamiętał aż za dobrze, choć dla własnego dobra powinien o tym zapomnieć.
Miał dziewięć lat, siedział w samochodzie ze spuszczoną głową. Powiedzieli mu, że to dla jego dobra, że u dziadka będzie mu lepiej. Zgodził się bez wahania, nic już nie łączyło go z tym miejscem. Nie pozwolili mu iść nawet na jej pogrzeb. Może to i lepiej Pewnie nie pozwoliłby im jej zakopać, nie mógłby się z nią pożegnać. Wciąż widział jej bladą twarz i szeroko otwarte oczy. Pamiętał rany pokrywające jej ciało i oskarżenie widoczne w spojrzeniu. To jego oskarżała, a on czuł się winny. Widział krew na swoich drżących dłoniach, pragnął w końcu obudzić się z tego koszmaru. A potem usłyszał własny krzyk: błagał, żeby się obudziła, szarpał jej pokrwawione ubranie. Ale ona wciąż była nieruchoma

Szarówka zmieniła się w gęsty, nieprzenikniony mrok. Wieczorna mgła zaczęła się podnosić. Była już na wysokości metra, kiedy Brian skręcił w prawo. Jeszcze tylko siedem kilometrów i dotrze do domu. Starał się odegnać ponure myśli, ale te wciąż kłębiły się w jego głowie. Denerwowały go własne słabości. Podkręcił dźwięk w radiu i śpiewał razem z Linkin Park Shadow of the Day: „Zamykam oba zatrzaski pod oknem. Zasuwam obie zasłony i obracam się. Czasami rozwiązanie nie jest takie łatwe. Czasami pożegnanie się jest jedynym wyjściem.”
Nagle zamilkł uświadamiając sobie słowa które wypowiedział.
- Cholerne wspomnienia…- szepnął zmęczony.
Mgła zaczęła gęstnieć i Bryan ledwo widział drogę przed sobą. Chwilę później zauważył zarys jakiejś postaci kilka metrów dalej. Niewyraźne kontury nabrały ostrości ukazując smukłą kobiecą sylwetkę. Kiedy Brian się zatrzymał odwróciła głowę mrużąc oczy w świetle reflektorów.
- Może cię podwieźć? Mam po drodze.- zapytał
Po chwili wahania nieznajoma wślizgnęła się na przednie siedzenie. Chłopak przyglądał jej się przez chwilę. Była bardzo ładna; miała mokre włosy i trzęsła się z zimna. Zastanawiał się przez chwilę kim może być, ale nie przypominała mu żadnej osoby którą znał mieszkając w miasteczku. Jako dziecko miał wielu znajomych, ale nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na dziewczyny. W końcu miał Elodie, której nie dało się zastąpić…
- Hej- uśmiechnął się do dziewczyny.- Trochę niebezpiecznie spacerować po zmroku, nie sądzisz? W lesie mogą być potwory albo inne paskudztwa.
- Masz rację, jakiś szaleniec mógłby zmusić mnie bym wsiadła do jego samochodu…
- Widzisz, dzięki mnie nic ci nie grozi- odparł z uśmiechem.- Jestem Brian.
- Wiem.
Zmarszczył brwi zdziwiony, był pewien, że się nie znają. Ale mógł się mylić, w końcu ostatnio był tu dziewięć lat temu.
- Hm, cóż dawno mnie tu nie było, więc cię nie pamiętam. Jak masz na imię?
- Myślę, że wiesz.
-Mam zgadywać? Dobra. Cassie? Hannah? Suze?...
- Pudło. Ale próbuj dalej, to jest nawet zabawne.
- Poddaję się. Gdzie mieszkasz.
- Wysadź mnie koło cmentarza, nie chcę ci ułatwiać zadania.
- Ale nie jesteś, żadną zjawą, Krwawą Mery czy czymś takim?
Przysunęła się z wyzywającym spojrzeniem.
- Sam oceń.
- Zdecydowanie nie.- powiedział ze śmiechem stukając ją palcem w nos. Po kilku metrach zatrzymał auto i spojrzał na nią ponownie.- Jesteśmy na miejscu. No, zmylaj wampirzyco, bo świt cię tu zastanie. Mam nadzieję, że już jadłaś kolację.
- Bez obaw nie wyglądasz na smacznego.
- Nie jadasz ciastek?
- Twoje żarty są kiepskie jak zwykle.
- Jeśli się boisz mogę cię podwieźć do domu.-powiedział całkiem poważnie zmieniając temat.
- Myślisz, że na cmentarzu może być coś gorszego od głodnej wampirzycy?
Spojrzał demonstracyjnie w stronę lasu, udając, że się zastanawia.
- Cóż, chociażby…- zaczął, ale był w samochodzie zupełnie sam. Zastygł z otwartymi ustami patrząc na miejsce gdzie przed chwilą siedziała dziewczyna. Próbował dostrzec ją na zewnątrz ale gęsta mgła skutecznie utrudniała mu to zadanie.
- Robi się dziwnie…- szepnął sam do siebie i dodał gazu.
***
źródło
Kiedy w końcu dotarł na miejsce dochodziła północ. Księżyc rzucał nikłe światło na uśpioną okolicę. Dla Briana, świat jakby nagle zatrzymał się w miejscu. Przez dziewięć lat, od kiedy się wyprowadził, nie zmieniło się tu nic. Dom wyglądał tak jak go zapamiętał: Czerwony dach, białe drewniane ściany, brązowe okiennice. O upływie czasu świadczyła tylko łuszcząca się farba i wysoka trawa; krzewy, które ojciec tak starannie przycinał każdego lata, zupełnie zdziczały, a po kwiatach matki nie było śladu. Skrzynka pocztowa leżała zniszczona kilka metrów od miejsca gdzie znajdowała się wcześniej.
Choć Brian był przygotowany na ten widok, nie spodziewał się, że dom będzie wyglądał tak posępnie. Dopiero teraz zrozumiał słowa dziadka: „ Dusza domu to ludzie którzy w nim mieszkają. Dom pozbawiony duszy stopniowo przestaje istnieć”. Podszedł bliżej widząc coraz wyraźniej jak czas okaleczył miejsce jego dzieciństwa. Powrót do domu okazał się trudniejszy niż przypuszczał.
Schody werandy zaskrzypiały niebezpiecznie kiedy wchodził po nich na górę. Wyjął z kieszeni klucz i wsunął go do zamka. Drzwi otworzyły się bezszelestnie ukazując mroczne wnętrze.
- Witaj w domu- mruknął bez entuzjazmu wchodząc w ciemność.
Kiedy zapalił światło w salonie poczuł się jakby nigdy z niego nie wychodził, te same meble, książki, zdjęcia. Spodziewał się, że ojciec zabierze je ze sobą, ale najwyraźniej chciał się całkowicie odciąć od przeszłości. Brian nie mógł mieć mu tego za złe, bo czy nie postąpił tak samo dziewięć lat temu?
Przeszedł powoli do półki pod ścianą i wziął do ręki jedno ze zdjęć. Ciemnowłosa kobieta na fotografii uśmiechała się z tym samym błyskiem w karmelowych oczach, który można było dostrzec u niego. Melissa Stone była najpiękniejszą kobietą i najwspanialszą matką, jaką można był sobie wyobrazić. Brian był pewien, że ojciec nie powiedział mu wszystkiego…

źródło
-Odbierz w końcu ten cholerny telefon, Brian!- Wrzasnął dziadek z groźną miną. Henry był surowym człowiekiem, uważał, że życie to reguły którym trzeba się podporządkować. Jego życiowym celem było nauczenie dyscypliny wnuka, ten jednak okazał się na nią dużo bardziej oporny niż można było się tego spodziewać.
- Nie irytuj się tak dziadziu, przecież idę,- Powiedział Brian schodząc wolno po schodach. Mieszkali razem już ponad siedem lat a chłopak nie mógł się nadziwić skąd staruszek bierze siłę, żeby wrzeszczeć na niego każdego dnia. W pierwszych miesiącach po przyjeździe był przerażony i poddawał się rygorom bez słowa. Kiedy trochę się otrząsnął postanowił się zbuntować i trwał w tym buncie do dziś. Teraz nawet go to bawiło.- Mógł byś odebrać, może to do ciebie?
Dziadek rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- To twój cholerny wynalazek, kto niby miał by dzwonić do mnie?- zaperzył się staruszek. Brian dobrze znał jego słabości, dziadek nienawidził technologii. Ale dużo bardziej nienawidził czegoś innego.
- Może to nasza urocza sąsiadka chce się z tobą umówić? Znowu…
Tym razem spojrzenie którym zaszczycił wnuczka było zabójcze.
- Odbierz. W tej chwili.- powiedział z trudem hamując złość i zamknął z trzaskiem drzwi gabinetu.
- Halo?- powiedział Brian w końcu odbierając.
- Hej synu. Co u ciebie?- usłyszał w słuchawce znajomy głos ojca.
- To samo co siedem lat temu kiedy dzwoniłeś ostatnio. Czego chcesz?
- Mi też miło cię słyszeć. Dzwonię, żeby przekazać coś ważnego, twoja matka nie żyje, była chora . Pomyślałem, że chciałbyś o tym wiedzieć.
Brian nagle zapomniał o złości. Nie wiedział co powiedzieć. Ponieważ milczał, ojciec mówił dalej.
- To stało się nagle, po prostu się nie obudziła.
- Była zdrowa. To niemożliwe…
- Ale prawdziwe. Przykro mi jutro jest pogrzeb.
- Nie zdążę dojechać…
- Wiem. Nie bez powodu wywieźliśmy cię na drugi koniec kraju. Zaraz po pogrzebie wyjeżdżam. Dom jest twój. Sprzedaj go jeśli chcesz. Wyjedź gdzieś na studia. Nie życzę ci takiego życia jakie czeka na ciebie w tym domu. Ale zrobisz jak chcesz.
- O czym ty mówisz, jakiego życia? Halo?- ale nikt się nie odezwał. Brian Z furią rzucił telefon na stół. Zacisnął pięści, nie chciał okazywać emocji. Nie mógł się rozsypać tak jak ostatnio. Ale w głębi duszy czuł to co przed wieloma laty. I znowu nie mógł się pożegnać.
Odwrócił się i zobaczył, że dziadek przygląda mu się stojąc w przejściu.
- Mama umarła- powiedział tylko. Był pewien, że widzi w oczach staruszka współczucie

Dopiero kilka dni temu postanowił wrócić. Planował to już od dawna, ale brakowało mu odwagi. Lecz teraz nie miał wyboru. Na pogrzebie dziadka podeszła do niego siostra ojca mówiąc, że dom należy teraz do niej, a skoro ma własny mógłby się wyprowadzić.
Nie, to nie była odwaga. Musiał wrócić.
Odstawił zdjęcie na miejsce i wszedł po drewnianych schodach na górę. Uchylił pomalowane na biało drzwi i uśmiechnął się mimo woli. Chłonął widok swojego dawnego pokoju, w ciemnych kątach kryły się wspomnienia, których nie chciał pogrzebać. Pamiętał jak schował się z Elodie pod łóżkiem, kiedy zbili stary wazon babci, i jak ukrywali małego kociaka znalezionego podczas powrotu ze szkoły.
Zdjął kurtkę i podszedł do worka treningowego zawieszonego w rogu pokoju. Któregoś dnia ojciec powiedział mu, że prawdziwy mężczyzna musi umieć się bić. „Kto będzie bronił Elodie?”- powiedział mrugając do syna, jakby odkrył jego sekret. „Nie zawsze będziesz mógł chwać się za matką.” Przez lata często zastanawiał się czy, gdyby potrafił walczyć, uchroniłby przyjaciółkę. Ale wiedział, że to nie kwestia pięści, po prostu nie potrafił jej ocalić. Ale nie mógł wybaczyć sobie tego, że ją zostawił.
Zacisnął dłonie w pięści i zaczął uderzać w worek. Początkowo robił to tak jak uczyli go na treningach, ale potem ogarnęła go furia. Uderzał coraz silniej, wkładał w każdy cios całą swoją złość i rozczarowanie. Wymierzał ciosy dotąd, aż wzrok zasnuła mu niebieskawa mgła. Przestał walczyć i objął worek próbując odegnać mgłę z pod powiek. Często, kiedy się denerwował, jego gniew przybierał ten kształt zasłaniając mu pole widzenia. Zamrugał kilkakrotnie, spojrzał na worek i wymierzył ostatni cios. Spojrzał na swoje dłonie, kostki były czerwone i lekko opuchnięte. Musi poszukać rękawic.
Westchnął uspokajając oddech i rzucił się na łóżko uderzając z impetem w jego drewnianą ramę. Stęknął z bólu. No tak, łóżko było już zdecydowanie z małe. Pamiętał jak leżąc w nim wieczorem przyglądał się trenującemu ojcu. Po kilku dniach od zamontowania worka było pewne, że zrobienie syna mężczyzny, to tylko pretekst. Tak naprawdę kupił go dla siebie. „Na razie nie możesz z niego korzystać.”- mówił. „Najpierw teoria, potem praktyka. Nie możesz bezmyślnie walić w worek. Zawsze wracaj do tej pozycji. Uderzaj pewnie. Oddychaj miarowo.” Tak naprawdę nigdy nie pozwolił synowi włożyć rękawic. Dopiero kiedy Brian przeprowadził się do dziadka, postanowił zapisać się do klubu sportowego. Tam nauczył się walczyć.
Wstał zrezygnowany i zszedł na dół by w końcu przynieść walizki. Zadrżał czując na mokrej od potu skórze chłodny dotyk powietrza. Noce zawsze były tu bardzo zimne. Wyjął z kieszeni klucze i otworzył bagażnik. Walizka i trzy kartony, tylko tyle posiadał. Postawił wszystko na chodniku i zatrzasnął klapę. Kiedy pochylił się, żeby podnieść pudła usłyszał za sobą jakiś dźwięk.
Syk i drapanie.
Trzymając w rękach ciężkie pudła, podszedł w tamtym kierunku szukając źródła dźwięku.
- Jest tam ktoś?- zapytał ciemność.
Uniósł głowę słysząc sekst liści i drapanie. Włożył rękę do pudła szukając po omacku znajomego metalowego kształtu. Jest. Wyciągnął z kartonu latarkę i zapalił ją. Jasny snop światła padł na drzewo oślepiając go na chwilę. Zobaczył wśród liści ciemny kształt i duże żółte oczy.
- Zjeżdżaj stąd.- syknął rzucając w kota piłką do tenisa. Zwierzę prychnęło z furią i zniknęło w ciemności.
Brian wyłączył latarkę i wrzucił ją do kartonu.
Nienawidził kotów i miał powód.
Podniósł swoje rzeczy i zaniósł je do sypialni rodziców. Zdjął nakrycie z łóżka i położył się na nim w ubraniu, mając nadzieję, że nie udusi się kurzem podczas snu.
***
- Nie ten! Przecież jest brzydki!- powiedziała Elodie marszcząc nos w udawanym obrzydzeniu- Zerwij białe.
Brian westchnął zrezygnowany. Dziewczyny są takie trudne w obsłudze! Podszedł do klombu pełnego drobnych białych kwiatków i spojrzał pytająco na przyjaciółkę. Kiwnęła głową z uśmiechem. Długie, jasne loki zatańczyły wokół jej twarzy odbijając promienie słońca. Bujała się na huśtawce wydając radosne okrzyki. W białej sukience wyglądała jak anioł. Chłopiec pochylił się nad klombem i zerwał garść kwiatów. Elodie westchnęła patrząc na niego.
- Bez korzeni.- powiedziała zrezygnowana.
- Ja tam nadal myślę, że to dziewczyna powinna przynieść kwiaty.- odparł niepewnie, posłusznie pozbawiając bukiet korzeni.
- Jesteś chłopakiem więc się nie znasz, Bri.- powiedziała tonem znawcy.- W filmie to chłopak przynosił kwiaty.
Spojrzał na nią z pode łba.
- Nie nazywaj mnie tak. To głupie. Chłopaki się śmieją.
- Dobrze, Bri.- Odparła z niewinnym uśmiechem. Mad górną wargą miała mały pieprzyk, dzięki któremu wszyscy nazywali ją „naszą małą Marilyn”.
Zeskoczyła z huśtawki i wzięła Briana za rękę.
- Dokąd idziemy?- zapytał.
- Do „Tunelu miłości”, tam będzie idealnie- rozmarzyła się.
Ciągnęła za sobą zrezygnowanego Briana, który szedł jak na egzekucję. Kilka dni temu obejrzała film „Uciekająca panna młoda” i doszła do wniosku, że najwyższy czas, żeby wzięli ślub. Próbował jej wytłumaczyć, ze to obciach, ale nie chciała słuchać. Obiecała mu, że nie ucieknie więc niechętnie się zgodził.
- Masz obrączki?- zapytała, kiedy stanęli przed sobą w „Tunelu miłości”.
Kiwnął głową i wyciągnął z kieszeni dwie gumy do żucia z przyczepionymi metalowymi pierścionkami. Dużo wymówek kosztowało ukrycie zakupu przed kolegami. Już za sam fakt przyjaźni z dziewczyną nazwali go pantoflarzem. Ale wiedział, że to z zazdrości, bo Elodie była najładniejszą dziewczyną w szkole. Mama mu to wytłumaczyła.
-Co teraz?- zapytał niepewnie.
- Musimy założyć sobie obrączki i powiedzieć: „Obiecuję, że będę cię kochać aż do śmierci”.
- No więc… obiecuję.- powiedział wciskając jej na palec pierścionek i czerwieniąc się przy tym jak burak. Uśmiechnęła się tylko z jego wymijającej odpowiedzi, ale nie naciskała. Sama powiedziała regułę od początku do końca patrząc na Briana z uwielbieniem.
- Nie mam mowy!- Powiedział odgadując jej zamiary.- Żadnego całowania!
Widząc, że jego protesty zdały się na nic, odwrócił się gwałtownie i zaczął uciekać.
- Tylko jeden całus, Bri.- krzyknęła goniąc go i śmiejąc się głośno.
- Nie zmusisz mnie, El! To obrzydliwe!
W końcu potknął się o wystający korzeń i upadł na trawę. Elodie, która w tym czasie złapała go za koszulę, upadła obok niego.
- Widzisz to przez ciebie.- powiedziała wypluwając trawę.
- To nie ja goniłem cię wypełniając jakieś chore rytuały.
- R o m a n t y c z n e. Nie c h o r e.- powiedziała z naciskiem.- Zobacz, kotek. Taki jak nasz. A tam jest drugi. Bri, dlaczego one się tak ślinią?
- Nie wiem, ale mama mówiła, że to niedobrze.
Koty pojawiały się wszędzie, syczały wściekle zbliżając się do dzieci.
- Boję się, Bri. Chodźmy stąd.- szepnęła Elodie drżącym głosem.
....

Patrycja Kuchta
 -------------

 Jakie jest Wasze zdanie? Co sądzicie o przedstawionym fragmencie?

Fotki to już moja twórczość, tak na klimat :)

3 komentarze:

  1. Nie dziwię się wygranej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zasłużona wygrana, zdecydowanie :)

    A Ciebie, Ejotku, wyróżniłam w Versatile Blogger :)

    http://recenzencki.blogspot.com/2013/01/versatile-blogger-wyroznienie.html

    OdpowiedzUsuń

Przeczytałaś/-łeś to co napisałam, napisz co o tym myślisz, będzie mi miło :)

Zastrzegam sobie prawo do usuwania komentarzy anonimowych, obraźliwych i spamu.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...