poniedziałek, 20 maja 2013
Sarah Jio "Jeżynowa zima" - recenzja gościnna
Tytuł oryginału: The Blackberry Winter
Tłumaczenie: Dorota Malina
Wydawnictwo: Znak literanova
Data wydania: 10 grudnia 2012
Liczba stron: 320
Może zanim zacznę recenzję, to napiszę (schodząc trochę tym samym z tematu), że kiedy kobieta zostaje matką jej życie ulega całkowitej przemianie. Banalne, prawda? Moje życie zmieniło się o 180 stopni, jednak to, co jest zadziwiające - zmienił się też mój gust powiedzmy: kulturowy; szerokim łukiem omijam horrory, filmy, w których ukazana jest krzywda dzieci. Nie oglądam "Uwagi" i tym podobnych programów, gdzie krzywda dziecka jest na porządku dziennym.
Inaczej też podchodzę do książek, w których śledzę losy matek - dosłownie w sekundę jestem w stanie wczuć się w rolę bohaterki-matki. Rozumiem jej niepokoje, rozterki, ból i razem z nią przechodzę wszystkie zawirowania, zakręty; wylewam łzy szczęścia i rozpaczy.
Nie ukrywam też tego, że czasami świadomie omijam książki typu "Nadzieja" Pani Michalak. Choć strasznie bym chciała ją przeczytać - na chwilę obecną po prostu nie potrafię. Kiedy więc przeczytałam wstęp "Jeżynowej zimy" wiedziałam, że książka chwyci mnie za serce.
"Moim synom - Carsonowi, Russellowi i Colby'emu - oraz ich ukochanym pluszakom:
obszarpanemu misiowi, trzem starym żyrafom i małemu prążkowanemu tygryskowi. Bycie Waszą matką jest największa radością mojego życia.
Matkom na całym świecie - zwłaszcza tym, które musiały pożegnać swoje dzieci."
Dawno nie czytałam tak osobistej dedykacji, niesamowicie mnie wzruszyła.
Książka opisuje losy dwóch kobiet. Claire jest młodą dziennikarką, która skrywa w sobie niesamowicie bolesne wspomnienia wypadku, który odebrał jej kogoś bliskiego, zabrał poczucie własnej wartości i który spowodował olbrzymi dystans między nią i mężem.
Jest 2 maja 2010 roku. Claire dostaje nietypowe zlecenie od swojego szefa - ma napisać artykuł o zimie, która tak samo jak 80 lat temu niespodziewanie zagościła w Seattle. Szukając informacji o zimie sprzed 80 lat Claire natrafia na ślad zaginionego chłopca i poszukującej go matki.
Vera Ray, druga bohaterka książki jest młodą matką, która samotnie wychowuje Daniela. W czasach, kiedy panowała bieda ona należała do tych "szczęściar", że miała pracę. Za marne grosze, bez perspektyw, bez szacunku ze strony pracodawców, ale ją miała. Praca sprzątaczki w hotelu pozwalała jej na niezwykle skromne życie, które dzieliła w wynajmowanej ruderze wraz z ukochanym synkiem. Pewnego dnia Vera musi zostawić swojego trzyletniego syna w domu, by pójść na nocną zmianę. Całą noc myślała tylko o nim - że pewnie odkrył się i teraz jest mu zimno, że gdy obudzi się w środku nocy sam może się przestraszyć. Oczami wyobraźni widziała, jak maluch w objęciach ukochanego misia Maxa nie może usnąć i bardzo tęskni. Przeżywa okropne katorgi i odlicza godziny, minuty do spotkania z synem. Gdy tylko kończy pracę - biegnie, ile sił w nogach, w rozdartym swetrze i dziurawych butach, przedziera się przez zaspy, bu utulić swojego małego mężczyznę. Jednak kiedy dociera do domu, Daniela w nim nie ma...
W miarę jak Claire poznaje losy uprowadzonego chłopca udaje się jej zapomnieć o własnej tragedii. Próbuje za wszelką cenę rozwikłać niewyjaśnioną jak dotąd historię zaginięcia Daniela, a gdy z czasem ślady zaginionego chłopca zaczynają splatać się z losami jej własnej rodziny - Claire gotowa jest zrobić wszystko, by prawda ujrzała światło dzienne.
Książka jest niesamowicie poruszająca. Nawet teraz, pisząc tą recenzję mam łzy w oczach, choć od przeczytania jej minęło kilka dni. Postać Claire od razu przypadła mi do gustu, jednak to Vera zakradła moje serce. Byłam pod wielkim wrażeniem tego, ile była w stanie znieść, aby odzyskać syna - chodzić na mrozie tak długo aż odmarzły jej stopy i straciła czucie w palcach, upodlić się, wyzbyć resztek dumy. Do końca, póki starczy sił...
Kiedy szalała z rozpaczy - wierzcie mi, moje serce również cierpiało. Kiedy wychodziła z domu na nocną zmianę zostawiając malca samego w domu - ryczałam jak głupia, bo wiedziałam, że zamykając za sobą drzwi Verze z rozpaczy i bezradności zapewne pękło serce. Nie wiem, czy jestem ostatnio tak wrażliwa, czy po prostu Sarah Jio potrafi mnie tak wzruszyć... Zdecydowanie jest to powieść, której długo nie zapomnę.
Aneta Kęska
Ksiązka przeczytana w ramach majowego wyzwania Pod hasłem
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mam na nią ochotę od daty premiery, już myślę, że w wakacje ją wreszcie dopadnę ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńNa pewno warto, a nawet trzeba przeczytac ta ksiazke.
OdpowiedzUsuńMoja siostra, która też jest mamą tak jak Ty nie może patrzeć na wszystkie horrory, uwagi i tego typu programy.
OdpowiedzUsuńCo do książki chętnie przeczytam :)
Już od dawna chcę ją przeczytać:)
OdpowiedzUsuńTo co piszesz we wstępie do recenzji zgadza się także z moimi odczuciami. Doświadczenia życiowe sprawiają, że percepcja i odczucia związane z czytanymi książkami, oglądanymi programami radykalnie się zmieniają. Widzimy i odczuwamy więcej.
OdpowiedzUsuńMasz dar przekonywania. Po takiej recenzji chce się zakrzyknąć: Kupuję! :D
Od dawna mam ochotę na tę książkę. Nie wiem, czy po nią sięgnę, bo w planach mam mnóstwo powieści, ale gdy tylko będzie jej okazja - przeczytam.
OdpowiedzUsuńAnetko, mnie też bardzo zachęciłaś, to musi być bardzo ciekawa książka...tylko nie wiem czy ja kiedykolwiek osiągnę pełnię szczęścia w sensie przeczytania wszystkich tych, książek o których marzę...
OdpowiedzUsuń