poniedziałek, 30 grudnia 2013

Ellen Brown, John Wiley Jr "Przeminęło z wiatrem. Od bestselleru do filmu wszechczasów"



Tytuł oryginału: Margaret Mitchell's Gone With the Wind: A Bestseller's Odyssey from Atlanta to Hollywood
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
Wydawnictwo: Aleja Róż
Data wydania: 5 listopada 2013 
Liczba stron: 478









Minęło już 75 lat od chwili, gdy po raz pierwszy wydano powieść "Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell (1936), zaś film nakręcony na jej podstawie miał swoją polską premierę 50 lat temu. Tak pięknie układające się rocznice były jednym z czynników, który skusił mnie do przeczytania książki, w której autorzy dokonują analizy sukcesu amerykańskiej pisarki.

Margaret Mitchell napisała książkę niejako w wyniku choroby, kiedy to nie opuszczała łóżka. Pisanie ponad tysiącstronicowej historii trwało dziesięć lat a już w roku publikacji powieści, prawa do jej sfilmowania zostały sprzedane. Jak to się stało, że nieznana pisarka i jej niekompletny maszynopis podbili nowojorskie wydawnictwo a potem cały świat? Co sprawiło, że najpierw powieść a później film stały się wręcz ikonami literatury i filmu oraz zostały uhonorowane licznymi nagrodami? Odpowiedzi na te pytania spróbowali odnaleźć autorzy niniejszej publikacji, mając dostęp do korespondencji i
dokumentacji związanej z "Przeminęło z wiatrem".

W początkowych rozdziałach książki autorzy przybliżają czytelnikom osobę autorki. Dowiadujemy się sporo o jej rodzicach, bracie, pasjach z młodych lat, a także miłościach i małżeństwach. Napisania powieści Margaret nie planowała, jednak radość dawała jej wcześniej praca dziennikarska i to na papierze postanowiła umieścić swoje emocje i przemyślenia. Dzięki bardzo dokładnie zbadanym szczegółom dowiedziałam się skąd wziął się pomysł na akurat taką tematykę powieści (wojna secesyjna), a także - ciekawostka - że autorka pisała książkę od końca! Twierdziła, że dzięki temu zabiegowi pisało się łatwiej, ponieważ wiedziała do czego zmierza. W stadium tworzenia powieści główna bohaterka miała na imię Pansy i dopiero z końcem października 1935 roku jej imię zostało zmienione na Scarlett. Margaret starała się pisać jasno, rzeczowo i prostym językiem, by każdy czytelnik miał możliwość zrozumienia myśli autora. Tło historyczne opisywanego regionu i okresu znała z rodzinnych opowieści, dzięki czemu nie musiała tracić cennego czasu na poszukiwanie tych informacji. Jednak w chwili, gdy książka była przygotowywana do druku wszystkie powiązania, daty i wydarzenia musiały zostać sprawdzone i potwierdzone, by czytelnik miał przed sobą prawdziwy obraz tamtego okresu. Tak więc ta praca i tak musiała zostać wykonana...

Jedyną osobą wtajemniczoną w projekt pisania powieści był mąż Margaret. To on pomagał jej w pisaniu, sprawdzał, oceniał i komentował. Dobrą przyjaciółką pisarki była redaktorka Lois Cole, która rozpoczynając pracę w Wydawnictwie Macmillan czyniła liczne starania, by dzieło ukazało się drukiem. Lois twierdziła, że Margaret ma cechy idealnej pisarki, jednak nigdy
nie udało jej się otrzymać manuskryptu od przyjaciółki. Kiedy po wielu perypetiach i podchodach wydawnictwo stało się posiadaczem powieści okazało się, że potrzebny jest ogrom pracy przygotowawczej. Do Macmillana trafił bowiem stos nieopisanych kopert, z niekompletnymi rozdziałami, brakami w fabule i kiepskim rozdziałem pierwszym. Również podpisanie umowy z wydawnictwem było istną batalią, bowiem autorka miała liczne uwagi i wątpliwości. A jak wiadomo nie istniały wtedy tak powszechnie używane obecnie telefony czy Internet. W jaki sposób udało się Wydawnictwu otrzymać manuskrypt oraz jak przebiegał proces podpisywania umowy dowiecie się już z książki. Zaręczam, że przeżywałam te chwile równie emocjonująco, jak podczas czytania naprawdę dobrego kryminału.

W dalszej części lektury autorzy zebrali informacje dotyczące wybierania najlepszego tytułu, gorączkowych poprawek, dopisywania brakujących fragmentów, a także rozczarowania związane z wielokrotnym przesuwaniem terminu premiery. Pierwszy nakład został wydrukowany w kwietniu 1936 roku, jednak dopiero 30 czerwca książka została oficjalnie udostępniona czytelnikom. Dlaczego data premiery była wciąż opóźniana? Jak wyglądał proces sprzedaży praw do ekranizacji? Kto zajmował się prawami autorskimi oraz decyzjami dotyczącymi wydania powieści za granicami Stanów Zjednoczonych?

Jednak przecież ta historia nie kończy się na wydaniu wielostronicowej opowieści. Czytelnik poznaje jeszcze perypetie związane z powstawaniem filmu, doborem aktorów czy choćby rozstrzygnięcia problemu zrobienia filmu z tak długiej książki. Są też poruszane problemy dotyczące plagiatów, procesów sądowych i ciągłe pilnowanie naruszenia praw autorskich w innych krajach. Liczne opisy dotyczące zagranicznych wydań sprawiły, że udało mi się dowiedzieć, iż "Przeminęło z wiatrem", które oczarowało autorkę zostało opublikowane we Włoszech, zaś największe problemy z powieścią miały miejsce w Chile i Holandii.

I nagle w sierpniu 1949 roku Margaret niespodziewanie ponosi śmierć w wyniku potrącenia przez samochód. Jednak na tym historia się przecież nie kończy. Autorzy wkładając serce i ogromną pracę w opisanie fenomenu tego bestselleru, pozwalają nam nadal cieszyć się informacjami o spadkobiercach,
zarządzających prawami, tantiemach z kolejnych wydań czy choćby pięknymi zdjęciami autorki, wydawców, członków rodziny oraz okładek powieści - i nie tylko (była przecież wydawana również w innych formach literackich).

"Przeminęło z wiatrem", bo taki tytuł powieść ostatecznie otrzymała, było niewątpliwym hitem. Zarówno książka, jak i film odniosły sukces na całym świecie. Ludzie szczycili się znajomością losów Scarlett i Rhetta, a jeśli ktoś przyznał się do braku znajomości tematu, był wykluczany z rozmowy. Powieść była nazywana "bardzo silnym preparatem multiwitaminowym".

Znakomita literatura faktu, która została dopracowana z zegarmistrzowską precyzją jest doskonałym przykładem na to, że dzięki pracy wielu osób, przyszłe pokolenia mają szansę przeczytać nie tylko powieść, ale i jej historię powstawania. Książkę czyta się dobrze i jest na tyle ciekawa, że czytelnik wciągnięty w wydarzenia nie zauważa, kiedy zbliża się ku końcowi. Są jednak fragmenty, które śmiało można usunąć, gdyż bywają nużące, nie wnoszą nic znaczącego do opowieści a jedynie sprawiają, iż tworzy się bałagan informacyjny.

Po przeczytaniu książki dotyczącej tak naprawdę nie życia Margaret Mitchell, lecz historii jej książki, odniosłam wrażenie, że napisała ona powieść przez przypadek i potem tego wielokrotnie żałowała. Niezliczoną ilość razy w książce odnalazłam opisy mówiące o stresie, niechęci do współpracy z wydawnictwem czy studiem filmowym, problemach z podpisywaniem dokumentów, licznymi uwagami oraz lekceważeniem czytelników. Autorka bowiem nie pojawiała się odczytach, odmawiała udziału w spotkaniach, a z czasem miała coraz mniejszą chęć nawet do rozdawania autografów. Jako laik w tym temacie, byłam do tej pory przekonana, że autorka tak znanej powieści była z niej zadowolona, szczyciła się nią wręcz. Ale jak widać nie zawsze życie autora jest łatwe, proste i przyjemne. Dla niektórych jak widać sukces potrafi być uciążliwy. Warto poznać jego kulisy - polecam!




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Book z nami (3,8 cm), Od A do Z, 52 książki



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Kasi
z Wydawnictwa Aleja Róż

 

sobota, 28 grudnia 2013

Kathleen DeMarco "Nie jesteś mi potrzebna"



Tytuł oryginału: The Difference Between You and Me
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2005
Liczba stron: 336
Seria: tete a tete









Wielokrotnie w życiu zastanawiamy się "co by było gdyby" i staramy się znaleźć różne opcje odpowiedzi. Podobnie jest z bohaterami literackimi. Też miewają problemy, przytrafiają się im tragedie, nieszczęścia, dokonują się w nich przemiany, a na jaw wychodzą tajemnice. Wszystkie wyżej wymienione przeze mnie zdarzenia możemy odnaleźć w książce pisarki i producentki filmowej Kathleen DeMarco "Nie jesteś mi potrzebna".

Autorka opisuje czytelnikowi życie dwóch różnych bohaterek. Josie ma dwadzieścia osiem lat, jest żoną Mike'a, córką bogatego tatusia spełniającego jej życzenia i marzy o prezesurze w studiu filmowym. By tego dokonać postanawia zamieszkać w Los Angeles i nie zajmować się - zgodnie ze swoim wykształceniem - prawem a scenariuszami, produkcjami i dzięki szalonej karierze, spełnić swoje największe marzenie. Młoda kobieta jest arogancka, zapatrzona w siebie, nie zwraca uwagi na tych, którzy nie mogą przydać się w żaden sposób w ułatwieniu jej kariery. Josie nie jest szczęśliwa w swoim małżeństwie i nawet zamierza rozstać się z mężem, ale wtedy zostaje zaskoczona przez wiadomość, iż to on odchodzi a na dodatek ma raka. Jak potoczy się ich małżeństwo? Czy będą szczęśliwi osobno czy może do siebie wrócą? Czy Josie uda się zostać znanym producentem filmowym? Czy jej działalność w najważniejszym ośrodku amerykańskiej kinematografii stanie się powodem do dumy?

Carla jest inna, samotna w Nowym Jorku. Ma czterdzieści jeden lat, kilka tytułów naukowych a mimo to ma trudności z podjęciem pracy. Cóż dziwnego... Skoro kiedy tylko dostaje szansę na zarobek, nie słucha wytycznych pracodawców i chce wykonywać polecenia na swój sposób. Uwielbia pisać, ale pisanie niezgodne z wytycznymi sprawia, iż kolejne posady stają się jedynie wspomnieniem. W przeżyciu pomaga Carli jej kuzyn - Phillip - przesyłając jej pieniądze. Kiedy pewnego dnia kobieta otrzymuje tajemniczy list od swojej ciotki Paulette, jest zdziwiona tym faktem, bowiem ciotka zaprasza ją w ważnej sprawie do Los Angeles. Początkowo Carla nie chce wyjeżdżać z ukochanego Nowego Jorku, stara się znaleźć u przypadkowych osób odpowiedzi na pytanie czy pojechać, jednak pewne wydarzenie w kilka sekund sprawia, że decyzja zapada.

Josie i Carla spotykają się przypadkowo i Carla jest oburzona zachowaniem młodszej od siebie kobiety. Kiedy po wielu perypetiach życiowych los znów stawia je na wspólnej drodze, postanawia się odegrać. Prosi przełożonych o możliwość pracy z Josie i tym samym "uciera jej trochę nos". Do czego doprowadzi wspólna praca tych kobiet? Jaki wpływ na ich wzajemne relacje będzie miał boski aktor i producent Henry Antonelli? Czy Josie uda się doprowadzić do produkcji filmu "Miś, który uratował Boże Narodzenie", do którego scenariusz sama próbowała sprzedać? Jaki wpływ na życie Carli będzie miała tajemnica, którą wyjawi jej ciotka? O tym wszystkim przeczytacie w powieści.

"Nie jesteś mi potrzebna" jest książką, którą usytuowałabym pośrodku skali podczas oceny. Fabuła jest ciekawa, wciąż dzieje się coś godnego uwagi czytelnika, coś co sprawia, że ciekawość bierze górę i przewracamy kolejne strony, by znaleźć odpowiedź na postawione pytania. Jest tajemnicza wiadomość, którą ciotka chce się podzielić z siostrzenicą i muszę przyznać, że nie spodziewałam się jej brzmienia. Jest świat filmu, walka o scenariusze, pracowników, duże pieniądze i zaufanie, który znamy jedynie z efektu końcowego - emisji filmu. Ale jak dochodzi do jego stworzenia? Jak wygląda walka  i dążenie po trupach do celu, czyli do nakręcenia hitu?
Książka ma jednak i swoje minusy. Chwilami czułam się znudzona brakiem konkretnej akcji, zbytnim rozwlekaniem jakiegoś wydarzenia, rozmowy. Ot, takie naciąganie na ilość stron. Ale dla samego finału tej historii, który odmalował ogromne zdziwienie na mojej twarzy, warto książkę przeczytać.



Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Z literą w tle, Book z nami (1,7 cm), Z półki, 52 książki

piątek, 27 grudnia 2013

Gdzie mieszkają książki?

Dzisiaj uraczę Was postem, który nie jest związany z jedzeniem, ani ze Świętami, ani nawet z recenzjami. Ot, taki sobie pościk między Świętami a Nowym Rokiem. Obiecywałam go już od jakiegoś czasu i w końcu jest - moja biblioteczka.

Zaznaczam, że nie ma tutaj książek z mojego dzieciństwa - są u mojej córy. Nie ma książek z czasów podstawówki czy liceum - są u rodziców.


Na początek moja "stara biblioteczka", czyli jeszcze przed remontem salonu i wymianą mebli. Książki stały gdzie tylko się dało.


To trzy półki z pięciopółkowego regału - książki w rzędzie pierwszym, za nimi rząd drugi i jeszcze leżące na czterech stosikach...



Najniższa półka z tegoż regału...


Półka wisząca, na której moich książek miało nie być...hmmm... na początku się udawało :P


A to już szafka TV. Miały tu być tylko filmy i inne płyty CD i DVD. Tymczasem dwie półki wchłonęły książki, są też oczywiście w drugim rzędzie...

* * *

Potem było pakowanie(remont), książek w pudłach nie uwieczniałam na fotografiach... Oj, to było wyzwanie. Pakowałam bowiem "przeczytane" osobno, "nieprzeczytane" osobno a te "bieżące" osobno.
Jak ułożyć książki, żeby podczas remontu móc znaleźć te potrzebne a do tego potem szybko się z pudeł rozpakować?? Muszę przyznać, że szybkie rozpakowanie jest zasługą mojej trzyletniej córci :) Dzielnie wykładała książki z pudeł a potem pozostało mi je poukładać...

* * *

Ale teraz.... Teraz to już mam biblioteczkę z prawdziwego zdarzenia. No, może zdarzenie to będzie jak uda mi się ją zaszklić, żeby książki się nie kurzyły, ale to już koszty spore...

Tak więc Drodzy Czytelnicy moje książki w swoim nowym domku :)

Rzut ogólny
I trochę szczegółów:





Nie wiem czy klucz jaki wymyliłam do układania jest dobry, ale jest tak: na górze przeczytane alfabetycznie autorami, potem alfabetycznie autorami książki jeszcze nie czytane. Osobną małą półeczkę mają "pożyczki". Książek dzielnie pilnują różne gadżety i podpórki, ponieważ książki pochylone zajmowały zbyt wiele miejsca. Obecnie dolne półki, na zdjęciach jeszcze puste, zaanektowała moja córa. Zniosła ze swojego pokoju książeczki... i nie tylko. Skoro książki mamy tak stoją to jej też przecież powinny :)

czwartek, 26 grudnia 2013

Helena Bechlerowa "Wesołe lato"



Autor: Helena Bechlerowa
Ilustrator: Hanna Czajkowska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 1986
Liczba stron: 97
Wiek dziecka: 3+











Życie małego, białego pluszowego króliczka było nudne. Mieszkał sobie w kącie pokoju wraz z innymi zabawkami i latem doskwierał mu ogromny upał. Kiedy pewnego dnia otrzymał możliwość odwiedzenia ogrodu postanowił w nim zamieszkać. Wrócił do gorącego kącika tylko po kilka najważniejszych skarbów a potem rozpoczął nowe życie pełne przygód. W ogrodzie Groszek,
szałas Groszka
bo tak króliczkowi było na imię - wybudował sobie szałas z kapuścianym dachem. Jednak dach nie przetrwał zbyt długo, znalazł się bowiem wielbiciel kapusty - koziołek. Mimo tak niefortunnego początku znajomości zwierzątka zaprzyjaźniły się a koziołek próbował wymyślić nowy dach dla króliczka. Kiedy już mu się ta sztuka udała, kolejny materiał z nad głowy Groszka również został zjedzony - tym razem przez konia. Czy trzeci z kolei dach przetrwa dłużej i na pluszaka nie będzie padał deszcz?

Groszek jest dość nieporadnym zwierzątkiem, widać że wcześniej przebywał w domu, gdzie nie czyhały na niego żadne niebezpieczeństwa. Jednak od chwili, kiedy postanowił żyć na własną łapkę, co krok przekonuje się jak
przyjęcie u żabek
trudne jest takie życie. Na przykład zwykłe przyjęcie u żabek stanowi ogromne zagrożenie dla wszystkich gości, jeśli choćby jedno zwierzątko nie wtopi się w zieleń trawy, by nie kusić bociana. Bolesnym przeżyciem dla króliczka było użądlenie przez pszczołę w ucho a chęć pomocy ze strony kotków skończyło się uśmiechem mojej córy, ponieważ babka nie była zbyt lecznicza.

Książeczka jest dobrym pomysłem na wykorzystanie jej przed snem malucha, ponieważ rozdziały mające przeciętną długość półtorej strony nie znużą ale i nie rozbudzą słuchacza. Starsze dzieci mogą czytać książkę samodzielnie, gdyż druk jest dość duży. Mali czytelnicy chętnie poznają historię Groszka również z powodu ilustracji - są one bardzo kolorowe, duże i obrazują ciekawe momenty książki. Szybko wpadające w ucho dziecka, są też zawarte w bajce piosenki i wierszyki. Moja córa zaraz po zakończeniu jednego z rozdziałów była w stanie powtórzyć zaklęcie kotka dotyczące przemieszczania się domku na kociej łapce. Zachęcam do lektury!




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Odnajdź w sobie dziecko, Polacy nie gęsi II, Od A do Z, Book z nami (1 cm), Z półki, 52 książki

wtorek, 24 grudnia 2013

Anna Ficner-Ogonowska "Szczęście w cichą noc"



Autor: Anna Ficner-Ogonowska
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 4 listopada 2013
Liczba stron: 176












Czasami w życiu trzeba przyznać się do błędu. Od wakacji stoi w mojej biblioteczce cała trylogia o szczęściu Anny Ficner-Ogonowskiej. Jednak nawał lektur oraz grubość każdego tomu wciąż odsuwają wizję przeczytania ich już teraz. I tutaj właśnie popełniłam błąd, ponieważ nie czytałam recenzji i opisów na tyle dokładnie, by wiedzieć że "Szczęście w cichą noc" to kontynuacja losów Hani i Mikołaja z trylogii i nie należy jej czytać w pierwszej kolejności.
Dlatego też moja dzisiejsza recenzja będzie bardzo krótka, ponieważ sporo wątków jest dla mnie niejasnych. Muszę wrócić do tej książki, po przeczytaniu trylogii, bo nawet moja ocena tej książki będzie w tej chwili niesprawiedliwa.

Zbliża się Wigilia. Hania bardzo pragnie, by ten wieczór zgromadził przy wspólnym stole całą rodzinę. Było to marzenie jej mamy, które nie zdążyło się spełnić w obliczu tragedii. Organizacja tego szczególnego świątecznego czasu ogromnie cieszy bohaterkę, w której łonie rośnie nowe życie - Szczęście - jak zostało nazywane przez całą książkę. W spełnieniu marzenia wspiera Hankę jej mąż Mikołaj, a siostra Dominika, mimo iż surowa i karcąca to stara się pomóc w przygotowaniach. Jednak zanim przyjadą goście,dom wypełni się gwarem i aromatami potraw wigilijnych Hania musi odbyć bardzo ważną rozmowę. Czuje że bez tego nie jest w stanie w pełni radośnie przeżyć tego czasu wybaczenia.

Książka jest opowieścią o Świętach Bożego Narodzenia, które jednoczą rodziny, stwarzają idealne warunki do przekazywania tradycji oraz do wybaczania. Kiedy za oknem śnieg i mróz można usiąść wspólnie przy stole czy kominku i radować się wspólnie z tych małych i większych Szczęść. Jednak nie wiem czy to styl autorki, brak akcji czy może moja nieznajomość poprzednich tomów sprawiają, że książka nie przeniosła mnie w magiczny świąteczny czas. Zawiodłam się na tej akurat związanej ze świętami historii.




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Trójka e-pik, Pod hasłem, Polacy nie gęsi II, Book z nami (1,7 cm), 52 książki

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Aby te Święta...



Życzę Wam nadziei,
własnego skrawka nieba,
zadumy nad płomieniem świecy,
filiżanki dobrej, pachnącej kawy,
piękna poezji, muzyki,
pogodnych świąt zimowych,
odpoczynku, zwolnienia oddechu,
nabrania dystansu do tego co wokół,
chwil roziskrzonych kolędą,
śmiechem i wspomnieniami.
Życzę Wam uśmiechu na co dzień i od święta,
prawdziwych przyjaciół i spełnienia marzeń.
Bądźmy szczęśliwi, radośni i otwarci na problemy innych 
a wtedy i nam będzie lepiej się żyło.
Życzę Wam wielu niesamowitych lektur, 
wyśnionych prezentów oraz spokoju ducha.

Wesołych Świąt!

sobota, 21 grudnia 2013

Max Sinclair "W pół drogi do nieba"



Tytuł oryginału: Halfway to Heaven
Tłumaczenie: Mariusz Bereta
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2011
Liczba stron: 232











Nasze codzienne życie niejednokrotnie stawia przed nami takie sytuacje, w których sprawdzamy siebie, bliskich czy nawet - metaforycznie ujmując - Boga. Bo przecież w trudnych chwilach stosujemy się do przysłowia "Jak trwoga to do Boga", prawda? Idąc ulicą, jadąc tramwajem, oglądając wiadomości czy słuchając radia doświadczamy istnienia wypadków samochodowych, w których nie tylko są ofiary śmiertelne, ale też ciężko ranni. Spory odsetek osób, które wypadek przeżyły, to osoby które w wyniku doznanych urazów słyszą "wyrok": wózek inwalidzki lub łóżko. Co pomaga im w walce o powrót do pełni sił? Jakie czynniki wpływają na chęć takiego człowieka do walki o zdrowie, jakim cieszyli się przed tragedią? Odpowiedzi na te pytania przedstawię Wam na podstawie książki "W pół drogi do nieba".

Max Sinclair i jego żona Susie to bardzo religijne małżeństwo z dziesięcioletnim stażem, trójką dzieci oraz psem. Po powrocie z Kenii do Anglii znaleźli swój wymarzony dom, Max świetną pracę niezwiązaną z księgowością i według nich wszystko to za sprawą Boga. To On tak kierował ich życiem, decyzjami i dawał znaki, by dać im ziemskie szczęście. Z okazji rocznicy ślubu Sinclairowie zostają zaproszeni przez szkolnego kolegę Max'a - Boba - do Devon na kolację. Starsze córki oddają pod opiekę sąsiadów a małego Bena zabierają ze sobą w podróż. Mają wrócić nazajutrz, jednak jeszcze nie wiedzą, że ten krótki wyjazd diametralnie zmieni ich życie. W drogę powrotną do domu wyruszają rankiem po udanej kolacji oraz przemiłym czasie spędzonym u Boba i Rachel. Zafascynowanie domem oraz zachowaniem gospodarza, jakby nie zmienił się przez minione lata sprawiają, że ogromnie żal im opuszczać to urokliwe miejsce, jednak przed nimi zakorkowana droga do domu, do córek.

Jednak w kilkanaście minut po rozpoczęciu podróży, zostaje ona brutalnie
przerwana przez wypadek samochodowy, któremu ulegają. Susie oraz mały Ben nie doznają większych obrażeń, jednak u Maxa lekarze stwierdzają częściowe uszkodzenie rdzenia kręgowego. Max początkowo jest zupełnie nieświadomy swojego stanu, mimo iż nie może poruszać nogami i rękami a głowa zostaje podpięta do wyciągu. Co dwie godziny jego pozycja musi zostać zmieniana, ponieważ ból spowodowany ciężarkami staje się nie do wytrzymania. Wizja takiego cierpienia, ryzyko odleżyn, całkowita zależność od innych osób, tęsknota za dotychczasowym życiem to tylko niektóre z problemów o jakich myśli sparaliżowany człowiek. Ale nie Max. Mimo niewyobrażalnego bólu, mężczyzna zawierza życie Bogu. To od Jego decyzji uzależnia swoje zdrowie i nie myśli o tym doświadczeniu jak o karze, ale czuje się wybrany. Zamierza całkowicie nie myśleć o tym, dlaczego to akurat jego spotkała taka tragedia a jedynie jak można dzięki niej pokazać innym ludziom dobroć Boga.

Z każdą chwilą przybliżającą Maxa do samodzielności, z każdym krokiem sprawiającym, iż chciał podejmować walkę ze swoim ciałem, czytelnik poznaje siłę wiary. Dlaczego Susie nie załamała się słysząc diagnozę a odwiedzając męża wnosiła w jego szpitalne życie dary łaski Boga? Ja to się działo, że każdy dzień, mimo iż trudny psychicznie i fizycznie dla osoby sparaliżowanej, stawał się kolejnym dniem nieustannej wiary w Boga? Czy stan zdrowia Maxa był całkowicie i nieodmiennie zależny od decyzji Stwórcy? Czy fizykoterapia, ćwiczenia pomogłyby mężczyźnie w takim samym stopniu, gdyby nie był osobą wierzącą? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w książce.

Historia jest autobiografią a co się z tym wiąże, zawiera prawdziwe myśli, emocje i zdarzenia, które autor-bohater postanowił spisać. Książka skłania do niesamowitej refleksji nad wiarą. Czyta się ją szybko, ponieważ czytelnik jest ogromnie ciekawy jak zakończy się walka Maxa o powrót do normalnego życia. W opowieści pojawia się bardzo wielu bohaterów drugiego planu: lekarze, pielęgniarki, pacjenci, rodzina, przyjaciele. Ludzie w różnym stopniu wierzący w Boga i z dość różnorodnym podejściem do wielomiesięcznej rehabilitacji. Książka udowadnia, że najważniejsze w życiu to mieć w kimś oparcie. Polecam każdej osobie, chcącej przeczytać świadectwo wiary.



Książka przeczytana w ramach wyzwań: Book z nami (1,4 cm), Debiuty pisarskie, Od A do Z, 52 książki

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

piątek, 20 grudnia 2013

Larry Winget "Ludzie to idioci! Czyli jak rujnujemy sobie życie na własne życzenie i jak to zmienić"



Tytuł oryginału: The Idiot Factor. The 10 ways we sabotage our life, money, and business
Tłumaczenie: Leszek Mokrzycki
Wydawnictwo: Druga Strona
Data wydania: 6 listopada 2013 
Liczba stron: 250










Larry Winget jest trenerem rozwoju osobistego oraz doskonałym mówcą motywacyjnym w Stanach Zjednoczonych. Napisał wiele publikacji w tym kilka bestsellerów. Prywatnie jest mężem i ojcem dwóch synów.

Książka już od pierwszej chwili wzbudza w czytelniku ogromne wzburzenie. Któż bowiem nie oburzy się czytając tytuł "Ludzie to idioci!"? Wewnątrz wita nas dedykacja "Dla idiotów na całym świecie. Bez nich byłbym bezrobotny". A kiedy przechodzimy do pierwszego zdania "Ludzie są idiotami" mamy zapewne bardzo mieszane uczucia czy to lektura dla nas. Na szczęście mnie te teksty nie odrzuciły od czytania, ponieważ już wcześniej wiedziałam czego się po autorze spodziewać. Larry Winget jest bowiem człowiekiem brutalnym w słownictwie, bezpośrednim a jego styl jest szorstki. Taki słowny szok ma czytelnikiem potrząsnąć a nie słodzić mu. Jeśli chcemy osiągnąć w życiu sukces powinniśmy zastosować się do rad zawartych w książce, ponieważ zdaniem autora sabotujemy swój sukces. Drogę do jego osiągnięcia może nam wskazać Larry Winget. I to właśnie, że zastosuje bardzo bezpośrednie zwrócenie się do czytelnika, "prosto z mostu" nam wygarnie, że to co robimy jest złe, ma pomóc w wyeliminowaniu zachowań przyczyniających się do naszej życiowej klęski.

Żeby nie było zbyt łatwo, samo przeczytanie tej książki nie wystarczy, by zmienić coś w naszym życiu. Jest to bowiem coś w rodzaju zeszytu ćwiczeń, znajdziemy w środku arkusze robocze, z wykropkowanymi polami do uzupełnienia. Dopiero ich wypełnienie może się przyczynić do istotnych zmian. Lenistwo, głupota, umiejętność lepszej rozmowy czy zarządzanie czasem, inne podejście do problemów to tylko niektóre z tematów list, które autor proponuje nam do uzupełnienia.

A czego możemy spodziewać się po książce? Prostych rozwiązań opartych na sytuacjach życiowych, które autor wnikliwie analizuje, podaje przykłady, dane liczbowe i procentowe, stosuje porównania i dobitne szczegóły. Lektura jest bogata w działające na umysł czytelnika cytaty, jednak ja zapamiętałam takie wyjaśnienie sensu czytania książki: "(...) przeczytaj ją, odłóż na bok, podnieś tyłek i zrób coś!".

Larry Winget w całej pierwszej części książki wyjaśnia, dlaczego uważa ludzi za idiotów. Jego opinia opiera się na konkretnych danych i dotyczy takich kwestii jak odżywianie, wychowanie dzieci, kupowanie bzdur z reklam, wydawania pieniędzy na zupełnie niepotrzebne rzeczy, przestępstwa, głosowanie a raczej brak frekwencji podczas wyborów i wiele innych. Autor wymienia też dziesięć powodów dlaczego ludzie nie osiągają sukcesu.

Książka może zainspirować czytelników do rzeczywistej zmiany życia. By ta zmiana mogła jednak nastąpić powinniśmy najpierw zrozumieć dlaczego jest nam ona potrzebna i jak jest ważna. Autor tłumaczy, że nawet jeśli doznamy porażki trzeba się podnieść i próbować dalej, nie można się tak łatwo poddać. A kiedy już osiągniemy sukces, czyli nasz cel - trzeba go uczcić!

Czy bestseller "Wall Street Journal" sprawdzi się w polskiej rzeczywistości? Czy amerykański motywator zdoła przekonać Polaków do radykalnych zmian w życiu i dokonania ewolucji w swoich poglądach? Jeśli po przeczytaniu tej książki chociaż jedna osoba osiągnie sukces to uważam, że warto ją było napisać. A czy warto poświęcić swój czas i ją przeczytać? Moim zdaniem tak, ponieważ wielu osobom takie brutalne i szczere uzmysłowienie idiotycznych zachowań może pomóc w stworzeniu lepszej wizji życia.




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Od A do Z, Book z nami (1,5 cm), 52 książki


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Wydawnictwu Druga Strona



czwartek, 19 grudnia 2013

Krystyna Mirek "Droga do marzeń"



Autor: Krystyna Mirek
Wydawnictwo: Feeria
Data wydania: 9 październik 2013
Liczba stron: 304












Każdy lubi marzyć, prawda? Jedni marzą o przyjemnościach, imprezach, samochodach, lepszym telefonie czy wakacjach na Hawajach. Dla innych spełnieniem marzeń byłoby dziecko, zdrowie bliskich czy znalezienie pracy. Mimo że nasze pragnienia są diametralnie inne, że różnimy się między sobą, to każdy z nas chciałby, by to właśnie jego marzenia się spełniły. Jednak czasem szczęściu trzeba pomóc, ponieważ nic z nieba nie spada i jedynie podjęcie działań może spowodować, iż kiedyś usiądziemy i powiemy do kogoś nam bliskiego: "udało mi się, spełniły się moje marzenia".
O tym jak wygląda droga do marzeń, przeczytamy w książce o takim właśnie tytule, której autorką jest Krystyna Mirek, pisarka mieszkająca w okolicy Puszczy Niepołomickiej. Spod pióra autorki wyszły już w sumie cztery powieści, zachęcam do zapoznania się z recenzją najnowszej z nich.

Dwudziestotrzyletnia Konstancja Dobrowolska to dziewczyna o dość lekkim podejściu do życia. Swoją edukację zakończyła na szkole średniej, o studiach nie myśli w ogóle, o podjęciu jakiejkolwiek pracy również. Byt, rozrywki i spełnianie wszystkich zachcianek zapewnia jej złota karta noszona w portfelu. Mając bajecznie bogatego ojca Konstancja myśli tylko o tym co założyć na imprezę, gdzie pójść ze znajomymi czy chłopakiem Joachimem oraz jak tu bogato wyjść za mąż, by móc bosko wyglądać i pachnieć. Jednak pewnego dnia piękny sen się kończy, bowiem Jerzy Dobrowolski (tata Konstancji) zostaje aresztowany, firma zamknięta, dom zaplombowany przez prokuratora i Konstancja zostaje sama na ulicy tak jak stała. Nawet na pomoc Anny Dobrowolskiej dziewczyna liczyć nie może, nie zdając sobie sprawy dlaczego matka zrobiła coś bardzo niezrozumiałego. Za co został aresztowany Dobrowolski? Gdzie jest Anna? Co stanie się z Konstancją, która nie mając domu, pieniędzy, ubrań i przyjaciół spędzi noc na dworcu? Na czyją pomoc może liczyć? Jak w tej sytuacji może jeszcze marzyć o otwarciu własnej restauracji? I jaki wpływ na jej życie będzie miała długo skrywana rodzinna tajemnica? Odpowiedzi na te wszystkie pytania odnajdziecie już w książce.

Jednak na osobie Konstancji powieść się nie kończy. W drugim, równoległym wątku, poznajemy Annę. Od samego początku ta prawie pięćdziesięcioletnia kobieta daje się poznać jako osoba żyjąca problemami przeszłości. W jej sercu wciąż żywe pozostają wspomnienia o ukochanym z młodości oraz o śmierci ich nowonarodzonej córeczki Anielki. Mimo, że Anna jest mężatką i ma trójkę dzieci to nie jest szczęśliwa i jej bliscy coraz bardziej to odczuwają. Mąż zaczyna nawet myśleć o podjęciu poważnych kroków, ponieważ nie potrafi żyć wciąż w trójkącie. Czy Anna kocha swojego męża? Jak duch Anielki wciąż obecny w domu wpływa na dzieci Anny? Czy kobiecie uda się zapomnieć o przeszłości i uratować przyszłość? Chcecie poznać wyjaśnienie tego wątku? Odsyłam na karty książki.

Jeśli macie ochotę pomarzyć, ale też poznać losy dwóch sympatycznych bohaterek, których droga do spełnienia największych marzeń była bardzo trudna, serdecznie zapraszam do lektury "Drogi do marzeń". Jest to bardzo życiowa, ale i mądra powieść. Zawiera wiele trudnych tematów, które tak naprawdę dzieją się obok nas, choć nie zawsze je zauważamy. Autorka udowodniła czytelnikom, że warto marzyć, ponieważ mimo hektolitrów wylanych na wyboistej drodze łez, spełnione marzenia są uczuciem nie do opisania. Jednak sporo zależy od wyboru tej najwłaściwszej drogi, bowiem nie każda zaprowadzi nas do zamierzonego celu. Czasami możemy też napotkać na trudności, które bardziej lub mniej skutecznie będą nam utrudniać życie.

Książka ogromnie mi się podobała. Narobiła mi niesamowitego apetytu na poznanie pozostałych powieści autorki. "Pojedynek uczuć" Krystyny Mirek już od jakiegoś czasu stoi na mojej półce. Jeśli moja opinia o tej pozycji będzie równie pozytywna jak o "Drodze do marzeń" to bez zastanowienia będę chciała przeczytać te dwie brakujące do zestawu. Polecam Wam serdecznie!



Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Book z nami (2 cm), Polacy nie gęsi II, Pod hasłem, Wyzwanie miejskie, 52 książki


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo
Autorce

źródło
 

wtorek, 17 grudnia 2013

Magdalena Witkiewicz "Ballada o ciotce Matyldzie"



Autor: Magdalena Witkiewicz
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 2013
Liczba stron: 304
Seria: Babie lato







Twórczość Magdaleny Witkiewicz miałam okazję poznać dzięki akcji Włóczykijka, dzięki której trafiły do mnie "Milaczek", "Panny roztropne" oraz "Opowieść niewiernej". Wszystkie spodobały mi się tak bardzo, że postanowiłam przeczytać również "Balladę...". Muszę przyznać szczerze, że znając autorkę osobiście książkę czytało mi się z dużo większą przyjemnością i zrozumieniem "co autor miał na myśli". Ta książka pasuje do radosnej i życzliwej Magdaleny Witkiewicz najbardziej.

Nie każdy wie kiedy nadejdzie jego czas na pożegnanie się z tym ziemskim padołkiem. Jednak tytułowa ciotka Matylda to kobieta o niesamowitym życiowym szczęściu i intuicji. Może nawet ma znajomości na "samej górze"... Bowiem kiedy postanowiła, że to już czas by umrzeć, tak się stało. A że według niej liczba Matyld na świecie musi się zgadzać, uprzedza swoją ciężarną siostrzenicę, że na świecie nie pojawi się oczekiwany Jaś, tylko właśnie Matylda. Joanna początkowo nie dowierza ciotce, ale kiedy na porodówkę przychodzi dwóch osiłków, przekazując jej ostatni list od ciotki i informując iż starsza pani nie żyje, nie ma już powodów by wątpić w to, że była ona nieszablonową kobietą. Miała serce nie tylko dla niej, kiedy została sama na świecie, ale też Oluś i Przemcio wiele jej zawdzięczają. Joanna w ułamku chwili została matką, straciła ciotkę, stała się udziałowcem tajemniczego biznesu a pomocy nie miała żadnej, bowiem jej mąż - Piotr - pływał po oceanach badając nunataki.

Ktoś pomyśli, że nie ma tutaj nic nadzwyczajnego. Jednak żadna recenzja nie odda prawdziwości emocji odczuwanych podczas czytania książki. Ciotka Matylda, która uwielbia dodawać "łyżeczkę" koniaku do herbaty a do Nieba idzie z ukochaną kotką Frędzlem wnosi do powieści wiele humoru i życiowych prawd. Dzięki niej poznajemy braci o gołębim sercu, a także przeszłość Matyldy i Joanki z listów, w których dziewczyna opisywała ciotce swoje życie od chwili, gdy straciła rodziców. 

Jak poradzi sobie młoda mama w chwili, kiedy tak naprawdę jest zdana tylko na siebie? Na szczęście ciotka zesłała jej nowych przyjaciół, którzy będą teraz jej nową rodziną, wsparciem i szansą na szczęście w przyszłości. Bowiem Joanka oprócz płaczącego dziecka, braku kontaktu z mężem dostaje jeszcze dwie przyprawiające o ból głowy wiadomości. Pierwsza dotyczy właśnie Piotra, który mimo iż po ślubie miał wyjazdy ograniczyć wciąż woli wyprawy po świecie niż rodzinne ciepło. Druga piorunująca wiadomość to tajemnica "piekarni" prowadzonej przez Olusia i Przemcia, w której udziały miała ciotka a teraz przeszły one na Joannę. Mężczyznom bardzo trudno jest wyjawić jej,czym tak naprawdę zajmuje się ich firma. Jednak nie zdradzę żadnej z tych tajemniczych informacji, żebyście swoją ciekawość mogli zaspokoić już tylko czytając "Balladę...".

Żeby dowiedzieć się jak potoczy się życie bohaterki, z kim będzie dzielić smutki i radości musicie koniecznie sięgnąć po lekturę. Dlaczego? Bo jest to naprawdę optymistyczna książka. Mimo wielu kryzysów, problemów i rozczarowań autorka udowadnia nam tą opowieścią, że warto walczyć o swoje szczęście i marzenia. Idąc przez życie z podniesioną głową pełną pomysłów możemy stworzyć coś z niczego, możemy czerpać korzyści z czegoś, co lubimy robić. Czasami warto połączyć siły z obcą osobą, by móc wspólnie dążyć do wytyczonego celu a przy okazji zawrzeć nowe przyjaźnie. "Ballada o ciotce Matyldzie" jest idealną lekturą na zimowy wieczór, ale i na letni wypoczynek. Jest lekką i przyjemną książką przekazującą czytelnikowi wiele pozytywnych myśli. Pani Magdaleno, proszę o więcej!




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Czytelnicze marzenia 2013, Wyzwanie miejskie, Polacy nie gęsi II, Book z nami (2,2 cm), 52 książki



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo 
Pani Kasi z Wydawnictwa Nasza Księgarnia


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Szczęście uśmiechnęło się do...



Konkursy, konkursy i po konkursach...
O książkę Gaiman'a można było walczyć od 22.11 i muszę przyznać, że spodziewałam się większej frekwencji. Cóż, wierzę w to, że zgłosili się Ci, którzy faktycznie będą czerpać z książki radość.

Żeby nie przedłużać, bo sama wiem jak to jest, ogłaszam iż odpowiedź, która wygrywa książkę należy do....

Melanii K.

Gratuluję i poproszę o adres na mojego maila. Życząc miłej lektury będę oczekiwać na wrażenia w postaci recenzji :)

sobota, 14 grudnia 2013

"Pośród złudzeń" raz jeszcze, czyli wywiad z Autorką! - wywiad #3



W październiku opublikowałam recenzję książki „Pośród złudzeń”. Dziś chciałabym czytelnikom mojego bloga przybliżyć osobę Autorki. Julia Deja z cierpliwością i sympatią odniosła się do moich pytań.

 
Ejotek: Jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem? Jak wyglądały Twoje pierwsze kroki w tej dziedzinie?

Julia Deja: Myślę, że wszystko zaczęło się, kiedy byłam w pierwszej klasie podstawówki. Pojechaliśmy wtedy z klasą do kina na pierwszą część Harry’ego Pottera. Później przeczytałam książkę, w której się zakochałam – właśnie wtedy zaczęło się moje zainteresowanie literaturą. Najwcześniejsze wspomnienie dotyczące pisania pochodzi z okresu, gdy miałam osiem lat; pisałam wówczas „książkę” pt. „Jak pogodzić te dwie?”. Miałam w owym czasie dwie koleżanki, które się nawzajem nie lubiły i tym sposobem próbowałam jakoś zakopać topór wojenny. Na początku moje pisanie polegało głównie na spisywaniu w formie opowiadania odcinka serialu lub obejrzanej bajki.

E: Czyli pisałaś te opowiadania tylko i wyłącznie do szuflady czy może pozwalałaś komuś je czytać?

JD: Długo nie pozwalałam nikomu przeczytać swoich prac, za bardzo się… wstydziłam? Chyba tak to należy nazwać, bo nie liczę szkolnych wypracowań. Otworzyłam się dopiero po założeniu pierwszego bloga.

E: A kiedy przeniosłaś pisanie na bloga?

JD: Pierwszy z nich powstał w 2008 roku i w sumie jest to przełomowy moment dla mojego pisania. Dopiero dzięki blogowej twórczości uzmysłowiłam sobie, jak bardzo lubię to robić, więc zaczęłam wiązać z tym pewne plany na przyszłość.

E: Czy „Pośród złudzeń”, z racji objętości, uważasz bardziej za swój debiut literacki niż opowiadanie „Anioł Stróż”?

JD: Zdecydowanie tak. Lubię „Anioła Stróża”, mam sentyment do tego opowiadania, ale to „Pośród złudzeń” jest według mnie prawdziwym debiutem. Pierwsza historia, którą odważyłam się nazwać powieścią.

E: Czy książka od początku była powieścią i to z bohaterami iście angielskimi? Skąd taki pomysł by miejsce akcji nie było zlokalizowane w Polsce, jak to robią z reguły polscy pisarze?

JD: Właśnie w tym rzecz, że nie, bo początkowo PZ było po prostu kolejnym opowiadaniem blogowym, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby spróbować je wydać. Dlatego też stworzyłam angielskich bohaterów. Spodobało mi się imię Mia, więc nadałam je głównej bohaterce, a co za tym idzie, umieściłam akcję w angielskim miasteczku. Później, kiedy historia się rozrosła, nie chciałam już na siłę naginać fabuły do polskich realiów, ponieważ bałam się, iż książka utraci przez to na naturalności (która i tak jest moim problemem, zwłaszcza w dialogach).

E: Pisząc książkę już na starcie wiedziałaś jakie będzie zakończenie czy może bohaterowie sami popchnęli Cię do odpowiednich decyzji?

JD: Zakończenie znałam od samego początku. Rzadko się zdarza, bym nie wiedziała, jak będzie wyglądał ostatni rozdział, chociaż czasem zmieniam pierwotną wersję.

E: Ciekawość nakazuje mi zadanie następnego pytania. Co było impulsem, by rozpocząć starania o wydanie „Pośród złudzeń”?

Julia Deja
JD: Być może od samego początku gdzieś w mojej podświadomości błąkała się taka myśl, ale dopiero sugestia mojej koleżanki – Katarzyny Stachowiak, autorki cyklu „W kolorze krwi” – sprawiła, że zaczęłam poważniej o tym myśleć. Od tego momentu przykładałam się do PZ jeszcze bardziej, zdecydowana na to, by spróbować w wydawnictwach.

E: Autorzy mają różne źródła inspiracji do pisania. W jakich miejscach najbardziej lubisz pisać i czy kierujesz się całkowicie wyobraźnią czy może czerpiesz pomysły z życia swojego, przyjaciół?

JD: Do pisania najlepsze jest domowe zacisze, przynajmniej dla mnie. Lubię zamknąć się w pokoju i mieć czas tylko dla siebie, to właśnie wtedy wena najbardziej mi sprzyja. Wyobraźnia odgrywa główną rolę w tworzeniu poszczególnych wydarzeń, ale sporo rzeczy czerpię ze swojego otoczenia, własnych doświadczeń czy po prostu obserwacji ludzi, z którymi mam bliżej do czynienia. Przykładowo Alyssa, bohaterka „Pośród złudzeń”, ma naprawdę wiele cech mojej przyjaciółki.

E: Jako początkująca autorka spotykasz się zapewne z wieloma różnorodnymi opiniami – pochwałami i krytyką. Jak się do nich odnosisz?

JD: Pochwały są bardzo miłe i chociaż często im niedowierzam, zwykle dodają mi skrzydeł. Jeśli zaś chodzi o krytykę, staram się brać ją sobie do serca, by w przyszłości uniknąć wytkniętych błędów. Oczywiście nie uznaję komentarzy w stylu „jesteś beznadziejna”, najlepsza krytyka to taka, która dokładnie mówi, co zrobiło się źle. Dzięki niej mogę się czegoś nauczyć. Złe słowa czasem odciskają na mnie spore piętno, ale prędzej czy później się z tego otrząsam.

E: Czy kolejna książka będzie wydana w formie elektronicznej czy będziesz dążyć do jej standardowego, papierowego wydania?

JD: Bardzo bym chciała zobaczyć swoją drugą książkę na półce w księgarni, więc uczynię wszystko, aby zainteresować tradycyjne wydawnictwa. Jeśli się nie powiedzie, to prawdopodobnie znowu skorzystam z formy elektronicznej.

E: Czyli jak rozumiem pisze się kolejne „dziecko”?

JD: O tak. Jakiś czas temu zaczęłam intensywnie pracować na drugą powieścią; początkowe rozdziały, powstałe przed paroma miesiącami, zostały zastąpione nowymi, ponieważ wcześniej nie byłam zbytnio zadowolona z efektu. Póki co projekt jest jeszcze w początkowej fazie (zwłaszcza, że ta historia będzie raczej dość obszerna), nie mam też zbyt wiele czasu, ale będę konsekwentnie dążyć do jego ukończenia.

E: Widzę, że będzie to kolejna literacka uczta dla miłośników powieści. A jaką literaturę lubisz czytać dla przyjemności?

JD: Chyba właśnie taką, jaką sama tworzę, czyli obyczajówki, romanse, fantasy. Ale często sięgam również po kryminały czy horrory. Mam zróżnicowany gust, nigdy nie wiem, czy jakaś książka mi się spodoba :)

E: Jakie jest Twoje największe marzenie?

JD: Marzeń mam nieskończenie wiele i trudno jest mi wybrać to największe. Myślę jednak, że najważniejsze z nich to te, by mojej rodzinie i przyjaciołom nigdy niczego nie zabrakło :)

E: Jeśli zaś chodzi o Twoje marzenia jako pisarki?

JD: Chciałabym być w pewnym sensie rozpoznawalna, nie chodzi mi o typową sławę… Po prostu marzy mi się, żeby moje nazwisko było kojarzone z dobrymi książkami, takimi, które skłaniają do refleksji, czegoś uczą czy po prostu zapewniają rozrywkę. Żebym jakoś zaznaczyła swoje miejsce w literaturze.

E: W takim razie życzę z całego serca spełnienia marzeń i weny twórczej, byśmy mieli co czytać :)
Dziękuję bardzo za poświęcony czas.

JD: Ja również dziękuję.

piątek, 13 grudnia 2013

Mleczna przypominajka o konkursie!


8 grudnia mieliście okazję przeczytać moją recenzję przedstawionej na zdjęciu obok książki. Jeśli są jeszcze osoby, które chciałyby mieć szansę przeczytania jej a nie wzięły jeszcze udziału w konkursie, serdecznie zapraszam pod niniejszy POST w celu zgłoszenia się.

Zadanie nie jest trudne, a ten kto udzieli przekonującej odpowiedzi jeszcze przed świętami będzie mógł poznać historię Neila Gaiman'a.

Do północy czekam na Wasze zgłoszenia! :)

czwartek, 12 grudnia 2013

Katarzyna Enerlich "Prowincja pełna marzeń" - recenzja gościnna



Autor: Katarzyna Enerlich
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 2009
Liczba stron: 368












Główną bohaterką powieści jest Ludmiła - przesympatyczna i kreatywna dziewczyna po 30-tce. Ludka jest dziennikarką lokalnego czasopisma, w której to zmieniło się szefostwo i dotychczasowy sympatyczny ( już były ) szef został zamieniony na zapyziałego, chamskiego i perfidnego "szefuncia". Początkowo historia skupia się na sytuacji w pracy - opisuje problemy Ludmiły oraz kolegów po fachu, którym przyszło się męczyć z nową sytuacją. Nowy szef jest bowiem wyjątkowo paskudny i potrafi zepsuć dobry humor każdemu - jest w tej kwestii specjalistą. 

Pewnego dnia wracając z pracy dziewczyna spotyka na swojej drodze przystojnego, choć nie do końca w jej guście Niemca poszukującego rodzinnych korzeni. Ojciec Martina zamieszkiwał kiedyś tereny Prus Wschodnich i tak się składa, że mieszkał piętro niżej w kamienicy, w której obecnie mieszka główna bohaterka. Początkowo łączy ich tylko historia sprzed wielu lat - Ludmiła pragnie opisać ją w gazecie, a Martin - ze wszystkich sił pragnie odnaleźć tajemniczą skrzynię, którą ojciec za dziecka ukrył pod podłogą. Jednak jak to w życiu bywa - wspólna pasja i fascynacje prowadzą zazwyczaj do gorącego romansu. Ta dwójka dorosłych ludzi w bardzo krótkim odstępie czasu zakochuje się w sobie bez pamięci. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu poznając historię sprzed lat, a jednocześnie smakując cudownych krajobrazów Torunia, Mazur, Warszawy. 

Czytając tą książkę naprawdę można zachwycić się naszą Polską. Ale żeby głównej bohaterce wrażeń nie było mało - okazuje się, że w pracy szykuje się przeciw niej wielki spisek, a informatyk Piotr, który siedział zawsze cichutko w swoim kąciku - wcale do takich cichych nie należy i co jeszcze - wobec Ludmiły obojętny nie jest. 

Książkę mimo, że jest dość gruba - czyta się bardzo szybko i wyjątkowo przyjemnie. Bardzo, ale to bardzo podobał mi się wątek miłosny Ludki i Martina - tak opisane historie czyta mi się najlepiej. Miłość szalona i namiętna, ale jednocześnie bardzo dojrzała. Pełna pasji i wspólnych zainteresowań - czego więcej trzeba czytelnikowi do szczęścia? Żeby nie było jednak zbyt różowo - ich miłość napotka na kilka przeszkód, trudnych do przebycia i zaakceptowania - bowiem Martin skrywał przed ukochaną dość istotną tajemnicę, a Ludka po jej poznaniu - rzuca się w wir pracy i... ramiona innego. Dodatkowo na drodze Ludmiły staje tajemnicza, młoda dziewczyna, która wyjawia jej pewną nowinę. Nowina ta zmienia życie głównej bohaterki o 180 stopni. Nowina dająca nową przyszłość nie tylko tym dwóm kobietom, ale komuś jeszcze.

Jest to książka, w której tworzą się małe i wielkie historie. O wielkiej miłości, która szybko przychodzi a skrzywdzona dość szybko każe o sobie zapomnieć, o zwariowanej przyjaźni i sekretach, które skrywane przez wiele lat - potrafią człowiekowi wszystko przewartościować. Zdecydowanie polecam. 


Aneta Kęska


Książka przeczytana w ramach wyzwania Pod hasłem

środa, 11 grudnia 2013

Pod hasłem - decyzja zapadła!

Jest 11 grudnia 2013 roku. Uważam, że do końca miesiąca już nic się nie zmieni, bynajmniej drastycznie, w ankiecie dotyczącej tego, czy wyzwanie ma działać w 2014 roku.
Zatem ankieta zniknęła a jej wynik przedstawia się następująco:
Głosów oddanych: 60
TAK - 92 %
NIE - 8 %

Zatem decyzją znacznej większości wyzwanie Pod hasłem będzie trwało nadal! Bardzo mnie to cieszy, że wyzwanie spotkało się z Waszym zainteresowaniem, sympatią a książki czytane w jego ramach dają nam wiele radości i adrenaliny (podobno :P).

Przypominam, że trwa aktualnie edycja grudniowa, o której możecie poczytać TUTAJ. Proszę by w komentarzach uzasadniać swój wybór lektur! Bez tego nie zaliczam książki. Kto już przesłał tytuł lub link a tego nie zrobił proszę o dodatkowy komentarz pod tamtym komentarzem z tytułem książki :)

Powodzenia! :)

wtorek, 10 grudnia 2013

Andreï Makine "Kobieta, która czekała"






Tytuł oryginału: La Femme qui attendait
Tłumaczenie: Katarzyna Bieńkowska
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Data wydania: 2005
Liczba stron: 162










Życie często sprawia, że musimy na coś czekać... A to na autobus, decyzję w sprawie przyjęcia do pracy, wynik badania lekarskiego lub znak od drugiego człowieka, że kocha z wzajemnością. Kiedy już ta miłość się pojawi to nadal czekamy - na pocałunki, wyznania, spacery, lecz nie zawsze i nie wszystko udaje się zawsze po naszej myśli.

Bohaterką książki jest czterdziestosześcioletnia Wiera, mieszkająca w maleńkiej osadzie Miernoje, w okolicach Archangielska. Jest ona przedstawiona czytelnikowi oczami narratora - młodego intelektualisty, który pojawił się w tej wiosce celem napisania o obyczajach panujących w syberyjskich społecznościach. Obraz jaki zostaje ukazany jest dość dziwny. Wiera jest jedyną tak młodą mieszkanką osady, wszyscy którzy tylko mogli wyjechali z tej opuszczonej i zapomnianej wioski. Pozostały tylko staruszki, które z sentymentu lub ze względu na stan zdrowia wolały pozostać. To im Wiera poświęca swój czas, dbając, pomagając a kiedy przychodzi właściwy czas, organizując pochówek. Mężczyzna nie ukrywa swojego zafascynowania kobietą, która z jednej strony pokazuje swoją siłę, jednak z drugiej samotność. Bowiem siadając na ławie w swojej chacie zawsze kieruje swój wzrok w stronę okna... Wygląda swojego ukochanego, który opuścił ją udając się na wojnę i do tej pory nie wrócił. A Wiera czeka, czeka wiernie przez trzydzieści lat.

Może jestem ignorantką, ale książka mnie nie zachwyciła. Nie porwała mojego serca nawet tym oczekiwaniem czy miłością zakotwiczoną w sercu Wiery. Przecież w czasie wojny wszystko mogło się zdarzyć. Czy jest sens czekać tyle lat na ukochanego, nie próbując nawet żyć inaczej? Lepiej? Szczęśliwiej? Przecież bohaterka mogła wyjechać a jako piękna i mądra kobieta mogła jeszcze zaznać miłości... Nie darzę sympatią również młodego intelektualisty, ponieważ początkowo chciał on poznać tajemnicę skrywaną przez samotną kobietę, chciał się zaprzyjaźnić, pomóc jej. Jednak kiedy już udało mu się nawiązać bliższy kontakt myśli już tylko o zbliżeniu fizycznym i wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Książka zawiera sporo opisów spraw duchowych, przyrody syberyjskiej, jednak język jakim jest napisana nie trafia do mnie. Czytałam ostatnio kilka książek, które dotyczyły tych sfer życia, jednak ta lektura przeminie w moim życiu bez większego echa. Zwłaszcza po takim a nie innym zakończeniu.




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Trójka e-pik, Od A do Z, Book z nami (0,9 cm), 52 książki

niedziela, 8 grudnia 2013

Neil Gaiman "Na szczęście mleko..."



Tytuł oryginału: Fortunately, the Milk...
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Ilustracje: Chris Riddell
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 6 listopada 2013
Liczba stron: 160
Wiek dziecka: 8+









Jeśli ktoś jest zdziwiony, że ja, nieprzepadająca za fantastyką, przeczytałam właśnie taką książkę, już się tłumaczę. Jak powszechnie wiadomo w literaturze dziecięcej sporo jest zjawisk z gatunku fantastyki: mówiące koty, śpiewające osiołki czy tańczące lisy. A posiadanie w domu trzylatki skutkuje częstym sięganiem po tego typu opowieści. Dlatego kiedy dostałam propozycję przeczytania książki Neila Gaiman'a bez wahania postanowiłam zapoznać się z nią. Muszę przyznać, że nie znałam wcześniej autora ani jego twórczości, zatem książkę oceniam tylko i wyłącznie na podstawie "Na szczęście mleko...".

Jak wygląda życie codzienne wielu rodzin? Jaki jest podział obowiązków? Zwykle to kobiety zajmują się robieniem zakupów, gotowaniem, zajęciami pozalekcyjnymi dzieci oraz pilnowaniem czy zadania domowe są odrobione. Tak też jest w przypadku książkowej mamy, która wyjeżdżając na konferencję zostawia cały dom pod opieką taty. Szczegółowo informuje go o tym, o czym powinien pamiętać. Tata mimo, iż w tym samym czasie czytał gazetę potrafił
tata i mlek
powtórzyć zalecenia mamy, co jest już niewątpliwie sukcesem. Jednak na samym końcu mama wspomniała o kończącym się mleku, tato zapomniał go kupić i teraz, kiedy jest czas na poranne płatki z mlekiem powstał problem. By ratować dzieci przed pójściem na głodniaka do szkoły tata postanowił pójść do sklepu i brakujący towar zakupić. Jednak niesamowicie długo nie wracał... Dla dzieci czas jego nieobecności trwał wieki. Kiedy w końcu ojciec wrócił, usłyszały co się w tym czasie z nim działo: Po zakupie mleka wessał go srebrny dysk z glutowatymi stworami, potem znalazł się na statku Królowej Piratów a od śmierci uratował go profesor Steg, stegozaur poruszający się Latająco-Kulowym-Transporterem-Osobowym. Wraz z szalonym wynalazcą udało mu się przeżyć sporo dramatycznych chwil u stóp wulkanu, spotkać kucyki i vumpiry, podróżować w czasie... długo by opowiadać co w tak krótkim czasie - z perspektywy pozostawionych w domu dzieci - można przeżyć. Tylko my, zwykli ludzie, po zakupach wracamy prosto do domu. Kogo jeszcze spotkał tata podczas swojej nieprawdopodobnej podróży? Jak na opowieść zareagowały dzieci? O tym przeczytacie już w książce Neila Gaiman'a.

Książeczka jest bardzo oryginalną historią, która spodoba się dzieciom powyżej ośmiu lat. Na młodszym dziecku próby zakończyły się niepowodzeniem (sprawdzałam na trzylatce). Nawet genialne ilustracje Chrisa Riddell'a nie pomogły zrozumieć lektury (wywołały wręcz lęk), a mnie jako osobie dorosłej dostarczyły świetną rozrywkę. Książka może być doskonałym prezentem pod Choinkę, nie tylko dla własnych pociech, ale i dla naszych przyjaciół. Ciekawie przedstawieni, orientalnej urody bohaterowie zainteresują nas swoim wyglądem oraz pragnieniami a liczne zwroty akcji nie pozwolą czytelnikowi na nudę. Do tego garść humoru, duża czcionka oraz wyobraźnia autora, ilustratora i czytelnika sprawia, że na długo zapamiętamy nie-/zwykły zakup mleka. Polecam!


Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Odnajdź w sobie dziecko, Book z nami (1,8 cm), 52 książki



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki
dziękuję bardzo Wydawnictwu Galeria Książki

piątek, 6 grudnia 2013

Mikołajki czas zacząć! Wyniki konkursu świątecznego

Jako że dziś Mikołajki postanowiłam właśnie dziś ogłosić wyniki konkursu literacko-muzycznego.

Zadanie konkursowe polegało na odpowiedzi na pytanie: Widok jakiego miasta ukazuje się około 1 min. 40sek. w teledysku "Nie pozwól"?

Prawidłowa odpowiedź to WARSZAWA!

Żeby nie przedłużać oto zwyciężczynie:


kwiatusia

Monika Wegner

Czarna hanka


Gratuluję! 


Bardzo Was proszę o przesłanie imienia i nazwiska oraz adresu na mojego maila (ejotek1980@gmail.com) do niedzieli 08.12.2013 do godziny 20:00, bym mogła przekazać je do Wydawnictwa. Proszę by mail był przesłany z tego samego adresu mailowego, z którego była wysłana odpowiedź konkursowa.
W przypadku nie otrzymania powyższych danych w wyznaczonym terminie wyłonię dodatkowego zwycięzcę, gdyż poprawnych odpowiedzi było więcej.

Moniko! Podaj w mailu również tytuł wybranej książki!



* * *
Zachęcam Was do wzięcia udziału w drugim konkursie na moim blogu, w którym do wygrania egzemplarz "Na szczęście mleko..." Neila Gaimana - TUTAJ


* * *
Po cichu liczę, że w komentarzach pochwalicie się, co ten sympatyczny człowiek w czerwonej czapce z pomponem zostawił Wam pod poduszkami :)

środa, 4 grudnia 2013

Macie czas do północy!


Pamiętacie konkurs literacko-muzyczny, który ogłosiłam 18 listopada? Jeszcze do północy czekam na maile z prawidłową odpowiedzią na pytanie!

Nie czekaj, wyślij i TY!  Aż 3 osoby będą zwycięzcami!
Możesz wygrać książkę - po szczegóły odsyłam TUTAJ
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...