Tytuł oryginału: Christmas Where She Belongs
Tłumaczenie: Iza Kwiatkowska
Wydawnictwo: Harlequin
Data wydania: 2013
Liczba stron: 160
Seria: Harlequin Medical
Od października lub listopada "chodziło" za mną pragnienie totalnego odmóżdżenia czytelniczego, czyli przeczytania mega lekkiej i nie wymagającej zupełnie myślenia lektury. W zamierzchłej dla mnie przeszłości - czyli pewnie kiedy byłam nastolatką - miałam okazję czytać popularne "harlekiny" w dużej ilości i teraz mój wybór padł właśnie na jeden z tytułów z tego wydawnictwa. Liczyłam na to, co zwykle w przypadku tych książek: przystojny on, piękna ona, urocza miłość, przesłodzone sceny miłosne i szczęśliwe zakończenie a wszystko to w cudownej scenerii, tym razem Australii. Czy to właśnie dostałam?
Clancy wychowywała się bez ojca w hipisowskiej komunie. Jest uporządkowana, rozsądna, ambitna i opanowana, jej życie jest z góry zaplanowane. Wykłada pielęgniarstwo w szkole medycznej i mieszka kilka minut spacerkiem od miejsca pracy. Pewnego dnia w jej "życie od linijki" wkracza przystojny lekarz i prawnik zarazem (skrywający jeszcze wiele tajemnic) - Mac. Mężczyzna informuje ją, iż odziedziczyła stary dom na australijskiej prowincji, jednak z lokatorem i psem (pies wabi się Mike i potrafi się uśmiechać). Clancy postanawia udać się na miejsce i wtedy podjąć decyzję czy przyjmie ten spadek.
Spokojne dotychczas życie Clancy zmienia się w gonitwę wydarzeń. Choć oboje wyraźnie mają się ku sobie i łatwo im się rozmawia to bronią się przed uczuciem, potrzebują samotności i czasu, by poukładać sobie na nowo niespodziewane okoliczności. Zwłaszcza, że nie mają możliwości, by się dobrze poznać przy kominku czy kieliszku wina. W ich życiu pojawiają się bowiem niecierpiące zwłoki stworzenia: koza, pacjenci szpitala, dzieci Helen oraz wymagające naprawy schody. Czy będący pod urokiem Clancy Mac będzie w stanie zebrać myśli, skupić się, nie gadać głupot a przejść po męsku do adorowania kobiety? Czy Clancy spodoba się w domu, który odziedziczyła? Czy będą w stanie zapomnieć o swojej trudnej przeszłości - małżeństwach i związkach - i żyć teraźniejszością?
Książeczka, bo z tą ilością stron trudno ją nazwać powieścią, nie jest typową przesłodzoną opowieścią o wielkiej i namiętnej miłości. Także mogłabym w sumie napisać, że mnie rozczarowała... Wszystko dlatego, że to seria Medical i kładzie nacisk na sprawy medyczne a nie erotyczne. Mimo wszystko lektura spełniła swoją rolę i w szybkim tempie przeniosła mnie na australijską prowincję i z powrotem dając chwilę wytchnienia od bardziej wymagających książek. Ot, takie sobie czytadełko.
Książka przeczytana w ramach wyzwań: Gra w kolory II, Grunt to okładka, 52 książki
No nie sądziłam, że zobaczę u Ciebie taką recenzję:) Jako nastolatka namiętnie czytywałam harlekiny, pamiętam, że ukazywały się raz w tygodniu w kiosku Ruchu. Jakiś czas temu na wyjeździe nie miałam nic do czytania i znalazłam gdzieś harlekina. Niestety nie zdołałam przez niego przebrnąć, taki był słodki i przewidywalny;p Ale te medyczne były w miarę fajne z tego co pamiętam.
OdpowiedzUsuńGosiu, nie byłoby jej tutaj w ogóle, gdyby nie Gra w kolory... skoro już się odmóżdżyłam to opisałam. Ale raczej jednorazowy wyskok :D Ja czytywałam tak dawno, że już nawet nie pamiętam skąd były... Dlatego to właśnie Medical :)
UsuńJa też czasami mam ochotę się całkowicie "odmóżdżyć". Jednak akurat ta książka mnie nie zainteresowała.
OdpowiedzUsuńA co wtedy czytasz?
UsuńPod pewnymi względami jest ciekawa, ale ogólnie to tak jak napisałam... czytadełko. Wolę bardziej treściwe i dające do myślenia lektury.
Mały skok na prowincję australijską - przeżyjemy z takim doktorkiem ;)
OdpowiedzUsuńAż się uśmiechnęłam :)
UsuńTo obrotny doktorek, działa w wielu dziedzinach i właściwie nie jest typowym doktorkiem...
Prawie nie wierzę własnym oczom (-; W czasach jeszcze bardziej zamierzchłej przeszłości namiętnie czytałam harlequiny i romanse z takim halograficznym "R" na okładce (-: Oszczędzałam na nie z pieniędzy, które dostawałam na drugie śniadanie (-:
OdpowiedzUsuńNaciesz się tym widokiem, bo nie wiem czy kiedykolwiek zobaczysz u mnie jeszcze recenzję takiej książki :P
UsuńA to ja sama nie kupowałam... mama skądś je brała... tylko nie wiem skąd... ale pracowała w bibliotece, więc tam jej ktoś przynosił - biblioteczne raczej nie były, bo to było w szkole średniej.
Też od czasu do czasu lubię się odmóżdżyć. Swego czasu kupowałam w serii romans i sensacja, to było coś innego, nie takie naiwne i przesłodzone. Niestety u nas ta seria się nie przyjęła.
OdpowiedzUsuńJednak na tą pozycję bym się nie porwała, gdyż nie przepadam za ta serią.
Ja kupiłam wraz z gazetą, nie zamierzam zbierać :P Ot, taki jednorazowy wyskok a raczej zeskok w dół...
UsuńO rany, przecież kilka miesięcy temu razem miałyśmy sięgnąć po harlequiny :p
OdpowiedzUsuńJa nawet przyniosłam kilka z pracy i... zdążyłam je odnieść nieczytane w sumie...
Ja w nich seksu nigdy nie szukałam :p tylko przyjemnego "spotkania" z ekscytującym uczuciem, nagłym porywem serca i idealnym zakończeniem, ale wolałam te Medicale, bo w nich dodatkowo dzieje się coś jeszcze.
Tu zastanawia mnie ile lat studiował ten Mac, że jest lekarzem i prawnikiem... toż to zawody, przy których studiuje się najdłużej, a potem jeszcze rezydentura/aplikacja - to ile on ma lat, 40?
Ale jakiś czas temu, bodajże w 2012 pierwszy raz przeczytałam romans historyczny (w Wydawnictwa Harlequin, ale nie ten typowy, potocznie zwany "harlequinem") i... podobał mi się, trafił nawet chyba do TOP 10 tamtego roku...
A... przypomniało mi się, że czytałam jeszcze jeden harlequin historyczny, tylko taki "kioskowy" - "Miłość w hotelu Ritz" i też mi się podobał. Nadal pamiętam scenę jak dziewczyna musiała wejść na krzesło by czegoś dosięgnąć... pamiętam, że było w tym więcej erotyki i namiętności niż w książkach erotycznych :p
Tę książkę pożyczyłam kiedyś koleżance... na konferencję (ale ciiiii) i też zwróciła uwagę na tę scenę :)
Ano dokładnie :) Mnie chęć sięgnięcia dorwała i zrealizowałam. Kilka to za dużo, ta jedna mi wystarczy... No a gdyby nie fakt, że jak już białą przeczytałam to opisałam do Gry.
UsuńMasz rację, płomienne uczucia i dobre zakończenia to cechy charakterystyczne...
Zdradzę Ci, że nie ukończył w 100% obu kierunków :D
Koleżanka miała konferencję też w Ritzu? :)
A ja mam zawsze fazę na jednego porządnego Harequina gdy zaczyna urlop. Jego zadaniem jest nastroić mnie urlopowo i romantycznie i jeszcze się nie zawiodłam.
UsuńLatem skusiłam się na serię "Światowe życie" - polecam :-)
http://epilog-zaczytana-joana.blogspot.com/2015/07/w-angielskim-zamku-sarah-morgan.html
Czyli nie jestem jedyna w takim szale harlekinowym :P
UsuńAle chyba na dłuższy czas mam przesyt... kolejnym razem jak będę się odmóżdżać to wybiorę po prostu lżejszą lekturę, ale raczej nie harlekina.
Myślałam, że będzie bardziej porywająca. Nie skuszę się.
OdpowiedzUsuńNie jest porywająca, na blogu polecam naprawdę porywające książki :)
UsuńMam jakieś książki z tej serii, ale nawet nie zabieram się do nich - czekam aż ktoś zechce je zakupić ode mnie za grosze. ;-) Nie przepadam za Harlequinami, zatem odpuszczę sobie.
OdpowiedzUsuńJa po latach sięgnęłam i ... chętnie oddam z darmo nawet. Na odmóżdżanie następnym razem włączę sobie grę w kulki :)
UsuńCzytadełko czytadełkiem, ale co to za okładka :) Leżę i płaczę ze śmiechu, nie spodziewałam się u Ciebie recenzji takiej książki. Gdybyś znów chciała się odmóżdżyć, daj znać :)
OdpowiedzUsuńOkładka? - biała :) I gdyby nie wyzwanie to nawet bym odmóżdżacza nie opisała.
UsuńPozostaje mi się radować, że Cię rozśmieszyłam. Napatrz się, bo nie przewiduję kolejnych takich pozycji...
A masz jakieś propozycje? kolejnych harlekinów, tych typowych już nie chcę... :P
Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń