Tytuł oryginalny: The Year I Met You
Tłumaczenie: Agata Kowalczyk
Wydawnictwo: Akurat
Data wydania: 6 maja 2015
Liczba stron: 416
Twórczość Cecelii Ahern miałam okazję poznać dopiero w styczniu tego roku, kiedy to przeczytałam "Love, Rosie". Po świetnej lekturze, myślałam że poznam też inne powieści autorki i los przyniósł mi "Kiedy cię poznałam". Czy kierując się jedynie znajomością "Love, Rosie" podjęłam dobrą decyzję, chcąc kontynuować przygodę z Ahern? Zachęcam do poznania mojego zdania przenosząc Was do Irlandii.
Ona. Jasmine, ma trzydzieści trzy lata, mieszka w Dublinie i właśnie została zwolniona z pracy. Swoją karierę zaczynała jako księgowa. Jednak szybko założyła swoją firmę a kiedy ta odniosła sukces, ktoś ją kupił. Podobnie było z drugim pomysłem. W przypadku trzeciego, już w fazie początkowej Larry został wspólnikiem Jasmine. Przez cztery lata prowadzili firmę Idea Factory - Fabryka Pomysłów, która pomagała firmom wprowadzać innowacje. Co więc sprawiło, że Larry nie chciał już pracować z Jasmine? Ona chciała po raz kolejny sprzedać swoje "dziecko" a on chciał firmę rozwijać a już na pewno zatrzymać.
W życiu Jasmine ważniejsza od pracy jest tylko siostra - Heather, która jest wprawdzie rok starsza, ale ma zespół Downa. Kiedy były nastolatkami ich matka zmarła na raka a ojciec już od dawna szukał pociechy u innych kobiet. Musiały radzić sobie bez niego. A teraz on ma nową żonę i trzyletnią córeczkę Zarę. Nigdy nie lubił przychodzić na grupy wsparcia, które były organizowane dla Heather, a niezmiernie pomagające jej w planowaniu sobie zajęć w życiu. Cóż, to zwykle kobiety muszą sobie radzić, nawet w najtrudniejszych sytuacjach, niezależnie od wszystkiego - musimy.
Teraz Jasmine ma roczny urlop ogrodniczy. To sprawia, że ma czas dla przyjaciółek, które właśnie stały się matkami, dla Heather, Zary. Bezczynne siedzenie jest okropne, dlatego Jasmine podejmuje się trudnego zadania - zamierza przywrócić swój ogród do postaci zielonej krainy, bo ta kamienna wersja nie komponuje się z sąsiedzkimi. Kobieta ma też czas na podglądanie sąsiada z naprzeciwka, z którym dzielnie obniżają średnią wieku na swojej małej uliczce.
On. Matt Marshall, znany didżej radiowy, mieszkający wraz żoną i trójką dzieci naprzeciw Jasmine. Za swoje niewłaściwe zachowanie został zawieszony, co sprawia że nadużywa alkoholu i stawia go ponad rodzinę. Dlatego żona postanawia się wyprowadzić wraz z dziećmi do rodziców. Woli to niż ciągłe wysłuchiwanie nocnych awantur męża, jego łomotanie w drzwi i alkoholowy odór. Matt podpadł Jasmine jedną z audycji, w której nie zareagował na złośliwe komentarze dotyczące osób z zespołem Downa. To uderzyło i zabolało, choć na szczęście Heather tego nie słyszała.
Co sprawiło, że tych dwoje zaczęło być dla siebie wsparciem? Że zaczęli rozumieć wzajemnie swoje życie? Wprawdzie z wrednymi i złośliwymi komentarzami Matta i postawą lwicy Jasmine (w stosunku do relacji Matta do Heather), ale zawsze to lepsze niż tylko podglądanie się wzajemnie przez firanki w oknach. Otóż oboje, dzięki nadmiarowi wolnego czasu, mogli poświęcić drugiemu chwilę, na jakże istotną rozmowę. Mimo, że każde miało inne problemy, inne priorytety i inne plany na przyszłość, powoli stawali się dla siebie podporą i obdarzali przyjaźnią. Czasami musieli pójść razem z kondolencjami, innym razem na casting a kolejnym pili przy stoliku przed frontem domu Matta. Choć prawda jest taka, że albo pił Matt albo Jasmine...
Duży udział w ich relacjach i wydarzeniach między dwójką głównych bohaterów mieli sąsiedzi (głównie Doktorek), kuzyn Jasmine, jej siostra oraz pewien łowca głów - Monday, który to nieźle namiesza w życiu Jasmine, nie tylko swoim imieniem.
A co mogę powiedzieć o fabule? Tak naprawdę to książka jest uboga w adrenalinę, wydarzenia czy zwroty akcji. Nie mogę powiedzieć, że coś się dzieje, bo poza tym że ktoś stracił pracę, Heather wybiera się na weekend z chłopakiem, sąsiadka ma wylew a przed domem Marshalla koczują fotoreporterzy to nic się nie dzieje. Jasmine tworzy ogród, boryka się z problemami siostry, jej kolorowymi Kręgami i swoim brakiem pracy. Zajmuje się bardziej kłopotami i życiem sąsiada niż własnym. Jej nudnawe życie ubogaca nieco pojawienie się Monday'a. Sąsiad też bardziej uczestniczy w jej życiu i jej siostry niż próbuje zająć się ratowaniem małżeństwa i polepszeniem relacji z dziećmi.
Po uroczej i na długo zapadającej w pamięć lekturze "Love, Rosie" czuję się oszukana i nienasycona. Nie wiem co autorka miała na myśli pisząc tę książkę, ale do mnie nie trafiła. Nie lubię książek o niczym a ta właśnie takie wrażenie na mnie wywarła. Owszem, nie mówię że nie porusza ważnych tematów, jest i zespół Downa, i alkoholizm, i utrata pracy, i samotność, i jeszcze odejście żony. Ale moim zdaniem to tematy niejako poruszone w ogólnym zarysie fabuły, powinny być podparte akcją. Wiele jest książek, które mają świetną fabułę a jednocześnie poruszają ważne kwestie. Autorka, mimo mojego niezbyt euforycznego podejścia do "Kiedy cię poznałam", nie zostaje skreślona z mojej listy lubianych pisarek. Wciąż zamierzam sięgnąć po jej debiut. A czy polecam niniejszą powieść? Pewnie, przecież nie każdy musi mieć takie samo zdanie jak ja. Każdy z nas lubi inną twórczość i myślę, że propozycja na lekturę opisana dziś przeze mnie, zostanie z radością przyjęta przez innych czytelników.
Książka przeczytana w ramach wyzwań: 52 książki
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję bardzo Pani Darii z
oraz
Nastawiłam się na tę książkę, mam nadzieję, że mnie się spodoba...
OdpowiedzUsuńUwierz, że ja też... Ale to nie to samo co Love, Rosie... Liczę na inne tytuły autorki :)
UsuńJa zapewne i tak kiedyś, kiedyś przeczytam, choć wzięłam sobie do serca twoją opinię. Myślę, że ważne tematy poruszane w książki powinny być poparte wydarzeniami, dla mnie to naturalna ciągłość... Sama jestem ciekawa, jak odbiorę tę książkę.
OdpowiedzUsuńJustyno, nie każdy odbiera ją tak jak ja, kwestia gustu. Ale dla mnie to nie szczyt marzeń i już... Moja poprzednia przygoda z autorką była o niebo lepsza.
UsuńDo tej pory przeczytałam tylko jedną książkę Pani Ahern, "Sto imion" i bardzo mi się podobała a w kolejce czeka "Ps kocham Cię" więc ta schodzi na dalszy plan
OdpowiedzUsuńO widzisz, oprócz P.S. jeszcze nie czytałam Stu imion.... Czyli jeszcze mam co czytać hihi
UsuńPo prostu kocham książki tej autorki, więc z pewnością przeczytam. Jej dzieła są niezwykle ciepłe i chwytające za serduszko :)
OdpowiedzUsuńTak jak napisałam, że czytałam Rosie i teraz ten tytuł, może dlatego mam małe porównanie... Ale nadrobię i poznam inne tytuły. Po uroczej dla mnie Rosie ta lektura mnie tak nie zachwyciła...
UsuńA mnie oczarowuje każda książka Ahern i mam nadzieję, że z tą będzie podobnie:)
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci tego Kasiu :)
UsuńSzkoda, że najnowsza powieść Ahern nie wywarła na Tobie wrażenia tak, jak stało się to w przypadku "Love, Rosie". Ja nie mogę jeszcze wypowiedzieć się na temat twórczości tej autorki, ale niebawem to zmienię, bo "P.S. Kocham Cię" oraz "Love, Rosie" czekają na półce. :)
OdpowiedzUsuńNiestety tak jest. O ile Rosie to był hit, to teraz spadłam w dół... Liczę na P.S. i Sto imion :)
UsuńNie czytałem nic owej pisarki. Widziałem natomiast ekranizację "Love, Rosie", która była całkiem niezłym filmem. Może kiedyś zaznajomię się z twórczością Ahern. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWitam Szanownego Le Gera ponownie w eterze :)
UsuńEkranizacji nie wiedziałam, zresztą nie przepadam, odbierają mi moją wizję bohaterów :P
Ale książka (Rosie) była super.
A mnie się ta książka podobała, porusza sporo ważnych tematów. Zresztą, jutro zamieszczę swoją opinię. Szkoda, że Ciebie rozczarowała...
OdpowiedzUsuńawiolu, poznałam Twoją opinię :)
UsuńNajgorsza też nie była, ale rozczarowała mnie. Po świetnej Rosie, niestety mnie nudziła, choć oczywiście nie odbieram jej tego, że porusza ważne sprawy. Napisałam o tym w recenzji. No ale zabrakło mi czegoś i tyle...