Strony
▼
środa, 29 czerwca 2016
Danielle Steel "Powrót do domu"
Tytuł oryginalny: Going home
Tłumaczenie: Ludmiła Melchior-Yahil
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 2011
Liczba stron: 256
Danielle Steel napisała kilkadziesiąt powieści, które w wielu krajach robią wrażenie na czytelniczkach. Miałam okazję poznać również prywatne życie pisarki za sprawą książki "Światło moich oczu". Jej powieści są lekkimi opowieściami o miłości, przyjaźni, utraconych nadziejach i marzeniach o lepszym jutrze. "Powrót do domu" zwrócił moją uwagę jakiś czas temu, gdyż obiecywano, że to płaczliwa i piękna historia, dlatego chętnie pożyczyłam ją od Magdalenardo. Jak mi się podobało?
Gillian Forrester jest stylistką, dekoratorką i scenografką bardzo chwaloną w środowisku. Ma dwadzieścia osiem lat, pięcioletnią córkę i za sobą rozwód. Dlatego podejmuje decyzję o wynajęciu mieszkania w Nowym Jorku i wyjeździe do San Francisco. Ośmiomiesięczny pobyt w tym mieście daje bohaterce i jej córce szczęście. Kobieta ma pracę, sporo czasu spędza z Samanthą a pewnego dnia - w dość nietypowy i zupełnie bajkowy sposób - w jej życiu pojawia się również miłość. Jednak los nie przewidział dla niej spokoju i stabilizacji, bowiem jest to trudna i wymagająca miłość.
Zupełnie nie mogłam zrozumieć dlaczego Gill godzi się na takie traktowanie, dlaczego pozwala swojemu facetowi tak sobą poniewierać, dlaczego zgadza się na to, by u niego mieszkała młoda dziewczyna, dlaczego on znika kiedy ma na to ochotę a potem pojawia się zadowolony z siebie i twierdzi, że ją kocha. Nie pozwala jej na podejmowanie decyzji, chce by wszystko było tak, jak on chce. Sielankowy "wspólny" wypoczynek w Bolinas burzy scena zdrady... Jednak i wtedy następuje - ponownie zaskakująca dla mnie - scena wybaczenia. A kiedy po pewnym czasie okazuje się, że Gill jest w ciąży dostaje właściwie nakaz powrotu do Nowego Jorku. I ona potulna owieczka się na to zgadza. Niszczy szczęśliwe życie swoje i córeczki, które udało im się stworzyć na Zachodnim Wybrzeżu, pakuje walizki i wraca do Nowego Jorku, z którego nie tak dawno uciekała pełna złych wspomnień. Musi pokonać demony przeszłości, znaleźć pracę i zacząć żyć po nowemu. Kiedyś czuła się tu źle, była jak szara myszka, jednak teraz zamierza podbić to miasto. Czy jej się uda?
Jeśli mierzyć jakość książki poziomem irytacji czytelnika to jest ona genialna. Bohaterowie bowiem ogromnie działali mi na nerwy! Niezależnie od okoliczności nieodpowiedzialny i niechętny ograniczeniom Chris wciąż nakazujący swoją wolę kobiecie, którą rzekomo kochał. A już sytuacja kiedy wymusił na ciężarnej Gill, by umyła mu plecy a potem jeszcze klatkę piersiową a na dodatek by przyniosła mu szklankę mleka! Znienawidziłam tego gościa! Niech sobie służącą zatrudni...
To teraz krytyka Gillian. Tyle się mówi o fakcie, by będąc w ciąży nie pić alkoholu... jednak bohaterka zupełnie nie zwraca na to uwagi (choć to pewnie zarzut do autorki) - do pokoju hotelowego zamawia szampana, podczas lunchów czy kolacji pije wino, dosłownie przy każdej możliwej okazji pije coś z procentami. Do tego jest totalnie nieodpowiedzialna jako matka. Jej bystra pięciolatka zwraca uwagę na to, że mieszkają w hotelu a nie u siebie (wprawdzie czekają na wyprowadzkę najemców, ale nie musiały wybierać tak drogiego hotelu), kiedy mama ma nową sukienkę i że zamawiają pizzę do hotelu czy idą jeść do drogiego lokalu. A przecież Gill jest w ciąży, ma córkę i jest bez pracy! Wcześniej też nie zarabiała kokosów, by miała teraz mega oszczędności... Do tego zamiast poświęcić czas dziecku, zostawia je wciąż z opiekunką i często wychodzi na imprezy, randki... Spotyka się z różnymi mężczyznami, pojawia na okładkach prasy a córeczka zostaje odstawiona na boczny tor... A sama doskonale wiem jak wiele chwil z mamą potrzebuje takie dziecko...
Jak widać powieść wywołała we mnie całą gamę emocji. Nie twierdzę, że mi się nie podobała, oczywiście byłam bardzo ciekawa jak zakończy się historia Gillian (przyznaję, że nie spodziewałam się tego, co autorka dla niej zaplanowała), ale bohaterowie nadzwyczajnie podnosili mi poziom adrenaliny. Jednakże to, że czułam tak wielką irytację w stosunku do bohaterów, że w trakcie poszczególnych zdarzeń działali na mnie jak płachta na byka, skończyło się tym, że kiedy nadeszły prawdziwe chwile normalnie budzące we mnie wzruszenie, żal i współczucie, to tym razem odczułam jedynie smutek i ... nic więcej. Miałam przy niej płakać, jednak nie uroniłam ani jednej łzy...
Autorka poruszyła w książce dużo ważnych tematów: rozwód, samotne macierzyństwo, nieplanowana ciąża, choroba, śmierć, trudna miłość, problem ze znalezieniem pracy i wiele innych, ale nie będę wymieniać, by nie psuć Wam potencjalnej lektury (tajemniczo wspomniałam o tym również w poprzednim akapicie). Myślę, że jest to ważna książka, w pewien sposób wartościowa i pokazująca jak nie należy traktować bliskich osób, jak nie postępować w ciąży, jak walczyć o swoje i nie poddawać się. Ale ostrzegam przed wykreowanymi głównymi bohaterami, ta dwójka to świetny zamiennik kawy - idealnie podnosi ciśnienie.
Co jeszcze jest warte wspomnienia - godna pozazdroszczenia przyjaźń Gill i Peg. Na przyjaciółkę zawsze i wszędzie można liczyć, w każdej sytuacji wesprze a kiedy jest naprawdę ciężko, przemierzy cały kontynent, by przytulić i wysłuchać. Albo pomilczeć. I jeszcze jedno - czasami tragedia jednej osoby staje się początkiem szczęścia innej i trzeba sobie z tym poradzić...
Książka przeczytana w ramach wyzwań: Cztery pory roku, Grunt to okładka, Gra w kolory II, 52 książki
Czytałam całe wieki temu i bardzo mi się podobała, mimo bohaterów z którymi trudno się identyfikować (-:
OdpowiedzUsuńJa nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała, ale bardziej irytowała...
UsuńJak dla mnie styl autorki jest jedną wielką niespodzianką. Moja mama ją czytała i dość nawet sobie chwali tą pisarkę.
OdpowiedzUsuńCzytałam już kilka powieści autorki i przyznaję, że są lekkie, ale dość nierówne. Raz lepiej, raz gorzej, ale zależy co się komu podoba.
UsuńLektura sprzed lat, ale pewnie do niej wrócę ;)
OdpowiedzUsuńJa raczej nie będę tracić czasu na ponowne spotkanie z bohaterami...
UsuńOch, jak ja nie lubię irytujących bohaterów. Brr!
OdpowiedzUsuńTo lepiej nie sięgaj :)
UsuńPodobnie jak Sylwuch (i Ty) nie lubię irytujących bohaterów, ale ta książka wyjątkowo mi się podobała. Czytałam ją dawno, teraz nie pamiętam tych denerwujących szczegółów o których pisałaś, jedynie o wszędobylskim alkoholu (w książce to nikogo nie bulwersowało i nikt nie zwracał uwagi Gill), ale wiem, że po tej lekturze trudno mi było zacząć nową książkę.
OdpowiedzUsuńOna też pokazuje, że miłość może mieć różne wymiary, nie raz szokujące dla postronnych osób, a jednak silnie wiążąca dwie osoby.
A może ja znowu analizowałam i "rozkminiałam" książkę po swojemu? Często Cię dziwi na co zwracam uwagę w książkach...
Przepraszam, że "zmusiłam" Cię do tak niesatysfakcjonującej Cię lektury. Teraz po "Zakład o miłość" jesteśmy kwita hehe :p
Ja mam na świeżo, więc to silne wspomnienia... Może u Ciebie okoliczności czytania wpłynęły na lepszy odbiór :D
UsuńZgadzam się z tym - dla innych szok, ja bym tak nie potrafiła a bohaterka podejmowała takie a nie inne decyzje...
Tak, Ty zawsze rozkminiasz ciut inaczej i widzisz inne rzeczy :)
Nie gniewam się... :) O tak, mamy remis i dowód na to, że czasem mamy nieco inne wizje i sympatie literackie :)
Ewelcia, zgadza się - czytałam ją w specyficznych warunkach.
UsuńDawid był kiedyś w pracy zagranicą, a ja mu towarzyszyłam.
On całymi dniami pracował, a ja nie miałam co robić. Co prawda byliśmy u polskiej rodziny, no ale nie mogę się komuś narzucać, więc dużo samotnie spacerowałam, a gdy padało czytałam. Do wyboru miałam tylko książki Steel, no i padło na tę. Ale na pewno miałam do niej więcej "pobłażania", niż miałoby to miejsce w innych okolicznościach - cieszyłam się, że w ogóle mam co czytać :p