Autor: Marta Wiktoria Kaszubowska
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2015
Liczba stron: 328
W lutym ubiegłego roku miałam przyjemność poznania kolejnego polskiego debiutu - "Zapachu tytoniu" Marty W. Kaszubowskiej. Byłam mile zaskoczona, zwłaszcza że nie stronię od sięgania po debiuty, co dla mnie różnie się kończy, bo czasem niestety doznaję rozczarowania. Ale nie w przypadku Kaszubowskiej, której różne aspekty miłości mnie wtedy zaintrygowały. Dlatego po przeczytaniu krótkiego opisu drugiej powieści autorki, postanowiłam po nią sięgnąć. Z jakim wynikiem? Czy młoda pisarka i tym razem mnie porwała? Zapraszam na moją recenzję.
Eulalia Zamojska, zwana Lalką, ma dwadzieścia siedem lat i pracuje w szczecińskiej korporacji, która swoją centralę ma w Zurychu (może i teraz dla Ciebie, drogi czytelniku ten fakt jest bez znaczenia, ale lada chwila to się zmieni). Bohaterka ukończyła studia historyczne, była w Austrii, ma dwa certyfikaty językowe, gra na pianinie (sama nawet tworzy utwory). Ot, jednym słowem jest kobietą sukcesu. Starannie dobiera sobie facetów, wspomina o nieudanych związkach a przede wszystkim twierdzi, że nie istnieje dla niej seks bez miłości... To dlaczego pewnego dnia zaprasza do mieszkania kolegę z pracy, by wkrótce po upojnych chwilach po prostu go wyrzucić? Jak widać bohaterka jest bardzo sprzeczną osóbką. Czasami ma słomiany zapał, chciałaby czegoś dokonać, ale ustaje w połowie drogi, nie potrafi być konsekwentna, nie potrafi też gotować, przez co wciąż reklamuje posiłki z Turysty lub pierogi z Biedronki. Lalka uwielbia być w "gorącej wodzie kąpana" i zdarza jej się powiedzieć za dużo. Nie potrafi powściągnąć zapędów i zachować czegoś dla siebie i może dlatego życie stawia na jej drodze nowego szefa z tajemnicami z przeszłości... Jak odniesie się do nich Lalka?
Lalka pokazała jednak upór w jednej kwestii - kiedy 17 września dwa lata wcześniej jej brat bliźniak Konrad (zbuntowany i pragnący wolności), opuścił ich wspólne mieszkanie i dosłownie rozpłynął się w powietrzu, to ona staje się tą, której najbardziej zależy na jego odnalezieniu. Tylko Lalka wierzy w to, że Konrad żyje (choć wyrzuca sobie, że to przez ich ostatnią kłótnię, właśnie tamtego dnia, jej brat zaginął). Rozwiesza plakaty, robi weekendowe objazdy po mieście, prowadzi stronę internetową, dzwoni na policję dopytując o postępy. Rodzice już dawno postawili kropkę w sprawie swojego syna. Uważają, że on nie żyje i z pozoru nie robią zupełnie nic. Czy aby na pewno? Jak się można przekonać podczas lektury to rodzina, która uwielbia nosić "maski", żyć na pokaz albo jak w teatrze a w sercu nosić coś innego. Dlaczego ukrywają swoje działania? Po co im ta gra pozorów? Dlaczego każdy z Zamojskich zbudował wokół siebie mur? Rozumiem, że taką tragedię każdy musi odreagować na swój sposób (Lalka ucieka w imprezy i muzykę, matka w buddyzm i medytacje a ojciec... cóż to już zostawię Wam jako niespodziankę, która zresztą ogromnie mnie zdenerwowała, ale to chyba z powodów osobistych, może Wam dostarczy innych reakcji.
Temat zaginięcia Konrada ogromnie przypomniał mi o książce "Ostatni dzień roku" Katarzyny Misiołek, której tematem przewodnim również było poszukiwanie (Moniki przez jej siostrę). Wiele elementów działań bohaterek było podobnych, choć to Kaszubowska pokazała dosadniej jak bardzo nieudolna jest policja. Autorka poruszyła ważny problem, który chyba zawsze będzie na czasie, bowiem w Polsce (i nie tylko) wciąż znikają ludzie. Nijak mówienie o tym nie powinno nam się znudzić, bowiem może dzięki temu odnajdzie się chociaż jedna osoba. Może działania bohaterów powieści podsuną nam pomysł jak i gdzie szukać? Bliscy zawsze w takich sytuacjach stawiają sobie jedno podstawowe pytanie "czy żyje?". Później pojawiają się następne, które mają pomóc w ustaleniu czy było to porwanie, ucieczka, wypadek z utratą pamięci; czy ten ktoś przebywa gdzie dobrowolnie czy jest przetrzymywany siłą... Jak jest w przypadku Konrada? Czy żyje i uda się go odnaleźć? Przyznaję, że autorka ciekawie poprowadziła ten wątek, na samym końcu mnie zaskoczyła parę razy. Jaki jest finał nie zdradzę, ale sprawa ta jednoznacznie się wyjaśnia i nie trzeba snuć domysłów.
Kaszubowska uzmysławia również, że czasami nawet znani na cały kraj ludzie z doskonałymi wykształceniami nie potrafią zastosować się do tego, co sami głoszą i co wpajają innym. Mam tu na myśli podłoże psychologiczne kontra rozpoznanie osób i ich motywów, które nie zawsze są takie, na jakie wyglądają...
Niewątpliwym plusem powieści jest już przy pierwszym kontakcie tytuł, który intryguje, zachęca, nęci i przyciąga. Ogromnie byłam ciekawa co takiego kryją te dwa, jakże proste słowa "brakujące ogniwo". Nie będę jednak zdradzać tego, do czego się odnoszą, bowiem napisałabym zbyt wiele o fabule, psując niespodziankę tym, którzy zamierzają po powieść sięgnąć. Jednak powiem tyle, że Lalka w doskonały sposób wyjaśnia o co tak naprawdę chodzi z tym ogniwem.
Niestety, muszę też wspomnieć o minusach książki, które bardzo mnie drażniły. Autorka ma w zwyczaju ocenianie tego, o czym pisze, choć przecież powinna osądy pozostawić czytelnikowi (w przypadku kiedy nie są to opinie wyrażone przez któregoś z bohaterów). Na przykład zbyt daleko posuniętą opinią jest nazwanie "idiotycznym" programu telewizyjnego "Mali giganci", który - jak dla mnie - jest przyjemną wieczorną rozrywką, pozwalającą na lekkie oderwanie się od problemów całego dnia. Zwłaszcza, że jak wiadomo dzieciaki potrafią bawić i wzruszać.
Zamiast wysnuwania takich teorii Kaszubowska powinna się skupić na rozbieżnościach, które serwuje, bowiem jeśli bohaterka pojechała do salonu tatuażu taksówką, ponieważ była po wypiciu wina na firmowej Wigilii to jakim cudem z tegoż salonu wychodzi, wsiada do samochodu i odjeżdża?
Gdybym mogła to podzieliłabym ocenę książki na dwie części - prywatne życie bohaterki i korporacja. Prywatna część to rewelacja, zaś służbowa - niestety klęska. Dlaczego? Ilekroć pojawiały się wątki dotyczące pracy Zamojskiej to nie potrafiłam się wciągnąć w czytanie. Lubię kiedy w czytanej lekturze jest jasne co kto robi i dlaczego, a tutaj tak naprawdę nie czuję satysfakcji, ponieważ nie wiem czym tak naprawdę zajmowali się pracownicy DYP. Zawsze było opisywane to dość oględnie, chwilami miałam wrażenie, że ważniejsze są dla nich zebrania i testy niż sama praca. Dialogi pracowników były rażąco proste, chwilami wręcz prostackie na poziomie nastoletnich podrostków, którzy nie mają poczucia estetyki w wypowiedziach i używają niewyrafinowanych słów, cytując przy tym fragmenty piosenek. Ponadto wymiana wypowiedzi między osobami z DYP (i nie tylko) często odbywa się w językach angielskim i niemieckim, które to teksty nie są tłumaczone. No przepraszam, coś tam liznęłam w życiu tych języków, ale nie na tyle by zrozumieć o czym mówią bohaterowie, przez co czułam się niepotrzebna i pominięta. To taki zamysł, że czytelnik nie ma zrozumieć wszystkiego? Nie jestem poliglotką i nie jest to dla mnie przejaw lingwistycznych zdolności autorki, bynajmniej, tylko lekceważenia mojej - i nie tylko - osoby. A co jeśli ktoś uczył się swoim życiu wyłącznie języka rosyjskiego? Wtedy nie zrozumie korporacyjnego bełkotu, obcojęzycznych dialogów czy zdań, które czasami w połowie są po polsku zaś w połowie w języku obcym. Już pomijam ciągłe używanie nazw "silent room", "team leader", wykonywanie "calli" czy ustawianie "auto reply"... Może to i kreatywne, ale nie do końca przemyślane. A wystarczyłoby tłumaczenie na dole strony czy uzmysłowienie czytelnikowi, iż to firma zatrudniająca obcokrajowców, ale dialogi mogły być po polsku. Dobrze, że Hindus Vijay nie popisał się tu częstszym używaniem swojego języka...
Podsumowując: "Brakujące ogniwo" to książka, która wywołała we mnie sporo emocji, niejednokrotnie podnosiła mi ciśnienie i to nie tylko w sprawie Konrada, ale również zachowań jego ojca, tajemnic Jurka, intryg Mocnej Skały czy Marysi, relacji Lalki z Karolem i Vijay'em. Sporo się dzieje, bowiem autorka nie skupiła się tylko na pierwszoplanowych postaciach, wszystkie mają w sobie to "coś". Mimo minusów, które dostrzegłam w powieści, uważam że jest dobra i nie żałuję poświęconego jej czasu.
Książka przeczytana w ramach wyzwań: Pod hasłem, 52 książki
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję Autorce oraz
Z jednej strony interesuje mnie bliźniaczy wątek, z drugiej - nie znoszę wtrąceń obcojęzycznych bez tłumaczenia )-: No i te rozbieżności... Zastanowię się nad nią (-:
OdpowiedzUsuńRozbieżności da się wybaczyć, gdyby było kilka zdań w języku obcym też bym odpuściła, ale to chwilami całe rozmowy po angielsku, sporo niemieckiego. Po co czytać książkę, w której tyle się nie rozumie...?
UsuńCóż.. po części wydaje się ciekawa, ale ta gorsza część zniechęca mnie i to bardzo. Nie skreślam jej, ale też za szybko po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńA ja tym razem nie zmuszam...
UsuńOj tam, swego czasu też zachwalałam pierogi z Biedronki! :P Minusy, o których wspominasz, są na tyle spore, że raczej lektura irytowałaby mnie niż zaciekawiła...
OdpowiedzUsuńTo ja musiałam to przegapić (Twoja reklama pierogów), bo nie kojarzę... Bardzo trafne spostrzeżenie...
Usuń